piątek, 15 listopada 2019

Czas czapek vol.2

...nam nastał ;-)

Już dawno miałam ochotę wydziergać coś z koralikami.
Co chwilę któraś dziewiarka wodziła na pokuszenie.
Nawet opis chusty z poprzedniego posta kusił dodatkiem koralików, ale świadomie z nich zrezygnowałam. Miałam przekonanie, że w ciepłej chuście będą tylko chłodziły i obciążały udzierg.
Ale już maleńkie koraliki wplecione w czapkę - o, to będzie to!

Na pewnym spotkaniu zauroczyła mnie prototypowa czapeczka Doroty, z koralikami, a jakże!  Leciutka, z pięknego merynosowego singla, taka wersja na chłodniejsze jesienne wieczory, zanim przyjdą większe przymrozki.
I kiedy Dorota zdradziła, że wzór się już spisuje, to decyzja o testowaniu Jaipur Hat zapadła natychmiast.

Test właśnie się zakończył, wzór jest już dostępny na Raverly (klik!), a mnie nie pozostaje nic innego, jak pochwalić się moim wykonaniem.



Moja "Jaipurka" to wersja grubsza niż prototyp, powstała z połączenia resztki Socka Malabrigo w kolorze Aquas i niebieskiego moherku z własnego farbowania, pozostałego po wydzierganiu Magnolii. Nitki wybrałam po dłuższym namyśle - pod kolor koralików, których koniecznie-koniecznie chciałam użyć.

To wariant z mniejszej ilości oczek - w opisie wzoru widnieje jako rozmiar dziecięcy ale u mnie jest po prostu z grubszej włóczki. Długość czapki również łatwo dostosować do swoich upodobań, odpowiednio dodając lub zmniejszając ilość powtórzeń wzoru. U mnie mocno skrócona, bo w takich czapkach czuję się najlepiej.





Oryginalnym detalem, który dodatkowo wyróżnia czapkę, jest "magiczny guziczek" - taka alternatywa dla wszechobecnych pomponów.


I jeszcze "Jaipurki portret własny" - jak mówią dziewiarki, na plaskacza ;-)



Czapka już była noszona, sprawuje się bardzo dobrze.
Przyznam, że trochę się obawiałam tego moheru, bo czoło to mój chyba jedyny słaby punkt, jak idzie o gryzienie. Czoło achillesowe? ;-)
Ale jest dobrze - póki co, moherek zachowuje się bardzo przyzwoicie. I mam nadzieję, że w chłodniejsze dni będzie grzał przykładnie :)

Pozdrawiam serdecznie :)

piątek, 4 października 2019

Wszystko czerwone ;-)

I w dodatku wszystko już było.
A przynajmniej ten wzór, bo to już druga odsłona chusty Secession w moim wydaniu.

No, może nie tak, że wszystko. Czerwonego nie było.
Tak, dobrze widzicie.
Nie zielony. Nie niebieski. Nawet nie ziemisty i nieokreślony.
Czerrrwony!
No dobra. Nie dla mnie.
Dla pewnej czarnowłosej wielbicielki tego koloru, która, notabene, wygląda w nim świetnie. I zakochała się w mojej "ArtDeco(mpression)".

Co prawda ten odcień czerwieni nie bardzo chce współpracować z matrycami aparatów, ale za to na żywo prezentuje się bardzo efektownie.

A ja się zakochałam w tym wzorze.
Nie będę ukrywać - dzierganie tej chusty wciąga jak nałóg.
Dlatego wybrałam ją jako robótkę wakacyjną na tegoroczne letnie wyjazdy. Robiona w różnych "międzyczasach" - w samochodach, samolotach, na lotniskach. Przy wieczornych pogaduchach, między zajęciami warsztatowymi - tu pół godziny, tam 15 minut.


Tekstu dzisiaj mało - bo wszystko o tej chuście zostało powiedziane już wcześniej.

Materiał to dropsowy Nord - pierwszy raz miałam tę włóczkę na drutach i pewnie nie będzie ostatni.
Robiło się z niej nadspodziewanie przyjemnie, a efekt przeszedł moje oczekiwania.
Chusta wyszła mięsista, lejąca i bardzo ciepła.





I jeszcze spojrzenie z lotu ptaka ;-)


Pozdrawiam Was serdecznie :)

piątek, 16 sierpnia 2019

Z tysiąca i jednej...

...

Gdzie byłam, jak mnie nie było?

W Samarkandzie.
Na wakacjach?
Nie. Na drutach.
W ramach kolejnego testu ;-)


Samarkanda - tak nazywa się najnowszy projekt Doroty Morawiak-Lichoty, znanej jako Knitolog w Podróży. Wzór właśnie opublikowany, dostępny na Raverly.



Taki orientalny klimacik.
Zajrzyjcie na Raverly, jakie piękne tło do zdjęć miał prototyp (zaprezentowany na autorce wzoru). Prawdziwie podróżnicze.
U mnie tło swojskie, nadwiślańskie, krakowskie. A właściwie to podgórskie i kazimierskie, jeśli wiecie o czym ja mówię ;-)

Ale żeby jednak pozostać w klimacie orientalnym, wyczarterowałam sobie szarawary do sesji. Kozackie ;-) Od chłopa własnego, najwłaśniejszego. Swojskiego, małopolskiego.




Ale wróćmy do udziergu, bo to jemu jest poświęcony ten wpis.

"Samarkanda" (klik!) to bezszwowy sweterek robiony od góry, z okrągłym karczkiem podkreślonym dwoma liniami ażuru i wyrafinowanym wykończeniem dekoltu, rękawów i dołu. Projekt idealny na letnią bluzeczkę, ale świetnie też wygląda zrobiony z cieplejszej puchatej niteczki.
U mnie jak zwykle w wersji oversize, z poszerzanym korpusem o linii A, mojej ulubionej. Ale zwolenniczki dopasowanych fasonów znajdą w projekcie precyzyjnie rozpisane modelowanie korpusu.



Moja wersja powstała z dosyć nietypowej włóczki - to włoska mieszanka lnu i jedwabiu w równych proporcjach, o przemysłowym przeznaczeniu. Składa się z sześciu osobnych cieniutkich niteczek, z których jedna ma wpleciony cieniutki srebrny lureks. Przyznam się, że długo nie mogłam się przekonać do tego połyskującego efektu i w efekcie cewka przeleżała rok w szafie, a ja przekładając ją z miejsca na miejsce nie raz myślałam o znalezieniu jej lepszego domu ;-)
Aż niespodziewanie okazała się idealną włóczką na ten projekt, chociaż przysporzyła mi nieco frustracji - na nic pranie próbki i obliczenia, sweterek po blokowaniu rozciągnął się niemiłosiernie na długość. Ale przecież bez prucia się nie liczy, co z tego, że na łeb, na szyję przed samą publikacją ;-)



Spójrzcie, jak to się fantastycznie układa:



Jeszcze zdążę ponosić w tym sezonie :)


Pozdrawiam Was bardzo serdecznie :)

środa, 22 maja 2019

Wrzesień w maju ;-)

No, to akurat by się zgadzało.

Ale nie, nie o pogodę tym razem chodzi.

Chodzi o nowy sweterek, który miałam przyjemność testować.
Sweet September, projekt Doroty 'Knitolog' Morawiak zwany przez grono testerek pieszczotliwie Septemberkiem. We wrześniu ubiegłego roku, na Drutozlocie, miałam okazję zobaczyć go po raz pierwszy na autorce. Stąd nazwa :)

A dzisiaj Sweet September ma swoją premierę jako wzór na Raverly - klik klik, klik!.
Bardzo ciekawa konstrukcja, która zaczyna się jak raglan od góry, a kończy...
A co ja będę zdradzać szczegóły - zróbcie, to zobaczycie ;-)


Zdradzę tyle, że sweterek ma ozdobny, ażurowy karczek. Z nupkami, a jakże!
U mnie są słabo widoczne, bo tym razem wybrałam melażowe połączenie włóczek, którym zaraziła mnie również Dorota, przy okazji innego sweterka.


Te niteczki to Traumseide Zitrona (100% jedwab) i Lace Lang Yarns (40% jedwab, 60% moher), co dało efekt niesamowity, trudny do opisania i oddania na zdjęciach. Musicie mi wierzyć na słowo - bajka. Tym połączeniem (w tym samym kolorze zresztą!) zaraziła mnie sama Dorota, prezentując na Drutozlocie kolejny piękny sweterek. No i jak się trafiła promocja w e-dziewiarce, to bez namysłu kupiłam te same włóczki.
No i musiałam, po prostu musiałam coś z nich zrobić jak najszybciej. Może ażur nie jest tak wyeksponowany, jak na gładkiej nitce, ale za to całość jest cudownie lejąca. No w końcu jedwab w przewadze! :)



Sam projekt jak to u Doroty, prowadzi za rękę, dając jednocześnie dużo przestrzeni do indywidualizacji dla takich kombinatorów jak ja.
Hmm...  czy ja kiedykolwiek zrobiłam jakiś sweter od początku do końca zgodnie z projektem? Muszę to sprawdzić, ale chyba nie :)

Wersja podstawowa jest dopasowana i taliowana, ale wzór pozwala po oddzieleniu rękawów kształtować linię tułowia wg własnych preferencji. U mnie oversize i ulubiona ostatnio linia A.




Zdjęć na tle majowej zieleni niestety nie udało się zrobić - tegoroczna pogoda nie sprzyjała plenerom fotograficznym. Brrr...


A tak to wygląda z tyłu:


Oczywiście nie obyło się bez przygód, bo co to za dzierganie bez dreszczyku emocji? ;-)

Tym razem po hasłem: trauma z "Traumą"*
Optymistycznie (no dobra, sknera jestem) kupiłam jeden motek Traumseide, który spokojnie mógł wystarczyć na sweterek. Dopasowany. A ja nie dość, że od razu zaplanowałam dwa rozmiary większy, to jeszcze poszerzyłam korpus. No i lipa. W połowie korpusu zaczęła mnie prześladować wizja konieczności zakupu drugiego motka, z którego wykorzystam jakieś 100 m. Czyli 1/8. Super. fantastyczna nitka. Tylko czy koniecznie musi być w tym samym kolorze, jak inne też mi się podobają?! No żeż. Trauma jak nic.

Na szczęście wśród braci (czy jest jakiś "siostrzany" odpowiednik słowa "brać"?) dziewiarskiej panuje niespotykany duch solidarności. Na hasło: "brakuje - kobity, ratujta!" zawsze znajdzie się dobra dusza, która z przepastnych czeluści wydobędzie brakującą resztkę albo motek. Tym razem solidną końcówką poratowała mnie nasza krakowska koleżanka Ewa, której niniejszym bardzo dziękuję za pomoc  :)

Co prawda moteczki okazały się być w innym kolorze (a wydawał się taki sam!), ale od czego mam barwniki?
Efekt "wyrównywania różnic" możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Te dwa precelki to próba dopasowania koloru do zwoju na samym dole zdjęcia.
Czy udana, możecie ocenić po swetrze  :)


A tak wyglądał karczek w trakcie działań. Zdjęcie bardzo robocze, ale ażur jest na nim dobrze widoczny:


I na koniec jeszcze jeszcze zdjęcie "wieszakowe", na którym widać, że udało mi się utrafić w kolor. A raczej - mam nadzieję, że nic nie widać ;)


Pozdrawiam Was coraz cieplej
i coraz wiosenniej :)


*) "Trauma" to takie nasze slangowe określenie tej włóczki, której nazwa handlowa brzmi Traumseide.

niedziela, 31 marca 2019

Magnolia nieco przerośnięta ;-)

Sweter z ozdobnym borderem u dołu chodził za mną od dłuższego czasu.
Nie jestem fanką ozdobności i barokowych ażurów, jakoś tak najlepiej mi się noszą zwykłe zwyklaki. Ale ten wzór (klik), zapisany kiedyś w 'Ulubionych' na Raverly, nie pozwalał o sobie zapomnieć.




Włóczki czekały od dawna w koszu z zapasami. Podstawą był szaroniebieski Lace Dropsa (alpaka z jedwabiem), kupiony kiedyś specjalnie w celu połączenia z moherem (Ola, jeśli to czytasz, to dziękuję za inspirację!) trzeba było tylko pokolorować popielaty silkmohair kupiony specjalnie z myślą o farbowaniu i dołączyć trzecią cieniznę - tweedową mieszankę merynosa, jedwabiu, wiskozy i poliamidu o kosmicznej grubości 1500 m w 100g.


Jeśli sweter ma być noszony, a nie tylko zakładany od dzwonu, to dla mnie musi być luźny. Workowaty, elegancko zwany oversizowym. W takich czuję się po prostu najlepiej :)
Z próbek, wyliczeń i mierzenia ulubionych swetrów wyszło mi, że powinnam robić rozmiar L albo nawet XL. Asekuracyjnie wybrałam L, obawiając się z lekka, czy nie będzie opięty pod pachami (szczerze nie cierpię!). Dziergało się bezproblemowo, morze prawych oczek z dodawaniem co kilka rzędów.


I tak, dziergając z trzech oddzielnych motków, klnąc niekiedy cichutko na czepiający się wszystkiego szorstki tweed, dobrnęłam do miejsca rozdzielenia rękawów. I tu napotkałam Nieuniknione.

Nieuniknione (jak to zwykle ono) wylazło nagle z krzaków i jadowicie zasyczało mi prosto w ośrodek wątpliwości w mózgu: "Rób takie wielkie, rób! Założysz i sprujesz. A ja się będę z satysfakcją przyglądało, jak się męczysz z pruciem tego moheru po zblokowaniu. He he he...".
No i stało się.
Wątpliwości wykiełkowały, rozwinęły najpierw liścienie, a potem już całkiem dorodne liście właściwe i łodyżkę. Taką wiotką, wijącą się i kapiącą trującym sokiem przy próbie urwania u nasady ;-)

Odłożyłam. Poleży, może samo zmaleje.
Wszystkie UFOki naprawiają się same od leżenia w szafie ;-)

W międzyczasie napatoczył się test zielonego Ryżego, więc z ulgą mu się oddałam. I wtedy...
Wtedy przyszło wybawienie.
Wybawienie miało postać wpisu na blogu Makunki, z - ni mniej, ni więcej - tylko wielką, puszystą, luźną i obszerną Magnolią!   Taaaak, przecież taką właśnie chciałam!!!
Teraz poleciało już błyskawicznie. Z rozmiaru L przeszłam do ilości oczek korpusu jak w XL, dodając równomiernie tyle, aby wpasowały się dwa dodatkowe motywy wzoru. Skróciłam dolny ściągacz do absolutnego minimum i zrezygnowałam z plisy przy szyi, zastępując ją i-cordem.


I co, źle wygląda?!



Foty "wieszakowe" też muszą być ;-)



I border z bliska.
Motyw kojarzy mi się bardziej z pawim piórem, niż z kwiatem magnolii, no ale ja z Krakowa jestem. Może dlatego ;-)




Ale to nie wszystko.
Udziergały się w międzyczasie takie Zapchajdziury przeczekaniowe ;-)
Różową farbowankę już znacie. Swoje 5 minut miała w tych skarpetkach, a tu tylko resztka, na kolor. Szara - wiadomo, też resztkowa Alize, :)




A na koniec, dla wytrwałych, zmiana klimatu.
Żeby tak się całkiem nie zasklepić w dziewiarskiej niszy.
Tym razem w roli głównej takie małe, nieco industrialne kolczyki. Srebro trochę zmaltretowane, oksydowane i z dziewiarskim szyfrem ;-)




A sweterek już miał swoją premierę i chyba się polubimy.
Mam nadzieję ponosić go jeszcze tej wiosny, o ile nie przyjdą jakieś wściekłe upały.

Edit:
Nie wiem, jak to się stało, że nie podałam tu linku do projektu, ale już się poprawiam.
Magnolia autorstwa Camilli Vad, wzór jest płatny, dostępny na Raverly. W pakiecie dostajemy również przepis na wersję letnią z krótkim rękawem.

Pozdrawiam Was serdecznie :)

sobota, 9 marca 2019

Debiut-niedebiut

Czy Wy to widzicie?!

Zostałam testerką.
Tak, taką wariatką, co się porywa na wydzierganie sweterka w trzy tygodnie*.
Żadne tam slow-knitting, dylematy decyzyjne, odleżyny koszykowe, 128 próbek, tygodnie przekładania i odkładania.
Nie, żebym się tak od razu poddała, moje dziewiarskie jestestwo próbowało walczyć. A bo może coś ufarbuję, a spróbuję połączyć coś z zapasów, a to może jednak dokupię moherek i połączę z taką jedną zieloną nitką, co to leży i czeka...


Otóż dokupiłam, z zamiarem połączenia.
Piękny moherek od Agnieszki z 7oczek, tylko po to, żeby podjąć szybka decyzję: ROBIĘ PIÓRKOWY, przecież nie można tak pięknej zieleni 'zadusić' inną nitką !

Piórkowy.

No to teraz już wiecie, kto jest autorką wzoru.

Jak "piórkowy", to nie może być nikt inny, jak tylko Dorota - Knitolog w podróży (ostatnio głownie tutaj, a szkoda, bo wolałam bloga)
Niezwykle twórcza dziewiarka, która zaraziła ideą moherkowych sweterków pół polskiego internetu. A drugie pół się opiera, tak jak ja ;-), ale do czasu, bo piórkowe i tak wygrają.



Wzór Rice Field autorstwa Doroty Morawiak-Lichoty został właśnie opublikowany na Raverly, gdzie możecie go zakupić. To taki niby-oversajzik, dla tych, co lubią trochę luźniej, ale bez przesady. Lekko obniżona pacha, luźniejszy, okrągły karczek i duża możliwość modyfikacji korpusu wg własnych upodobań. W wersji podstawowej (zgodnie z wzorem) lekko taliowany, u mnie powstał wariant o linii A.


Dziergało się go błyskawicznie i bardzo przyjemnie. Wzór rozpisany bezproblemowo, prowadzi jak po sznurku. Co istotne dla wielu dziewiarek - jest wersja polska. I tu uwaga: Dorota przyjęła bardzo fajny, moim zdaniem, system: część opisowa jest w języku polskim, natomiast skróty konsekwentnie "międzynarodowe", standardowe, tak jak we wszystkich wzorach angielskich. Nie musimy się więc zastanawiać "co poeta miał na myśli" - jak skrót mówi jednoznacznie że "k2tog", to dwa prawe razem skierowane na prawo, a "ssk" - to na lewo. I nie ma wątpliwości. A jak ktoś nie wie, to wpisuje skrót w google (z dopiskiem 'continental') i już ma dziesiątki instrukcji i filmików, słowniczki dziewiarskie angielsko-polskie, wszystko gra i buczy ;-)



A wracając do samego sweterka: moja wersja jest leciutka, prześwitująca, z pojedynczej nitki.
Taka zwiewna, wiosenna chmurka do narzucenia na cienki top. A przy tym zaskakująco grzeje, jak na taką cieniznę. Zużyłam nieco ponad 700 m włóczki, niecałe 2 motki (motki Silk Mohair Lace są 50-gramowe, po 420 m w motku), w kolorze Rivendell.
Jak na nitkę ręcznie farbowaną przystało, potrafi zaskoczyć - tym razem niespodzianką były piękne wyraziste paseczki na plisie dekoltu i ciemniejsza smuga na plecach. Taki urok :)


I jeszcze obowiązkowe zdjęcia wieszakowe:





Teraz czekam na pełnię wiosny, żeby móc go nosić :)

A skąd ten "niedebiut" w tytule?
A stąd, że tak naprawdę to mój trzeci test, ale pierwszy opublikowany. Nawet nie mogę napisać, że miałam tremę ;-)

Pozdrawiam Was prawie wiosennie, z przebiśniegami, krokusami, wawrzynkiem, pierwiosnkami i seslerią Heufflera :)



[Zdjęcia autorstwa mojego męża]

*) Tak, wiem, że są dziewiarki, które taki drobiazg potrafią machnąć w tydzień albo i krócej. Ja nie potrafię i zupełnie nie mam potrzeby rywalizować w tempie dziergania.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...