piątek, 31 października 2014

Paskudek

Pamiętacie takie mebelki?

Niegdyś przedmiot pożądania. Niedługo później - symbol badziewia i tandety.
Całkiem słusznie.
Wszystko: wykonanie, konstrukcja, materiały, wykończenie - woła o pomstę do nieba.
Wiotka sklejka, wystające drzazgi, chropawe wnętrza szuflad, krzywe prowadnice, połyskliwy lakierek.
I jeszcze te zwichrowane bambusowe uchwyty, brrr...



"Paskudek" trafił w moje ręce w mało ciekawych okolicznościach i bynajmniej nie miałam ochoty przygarniać takiego brzydactwa pod swoje skrzydła. Ale pilnie potrzebowałam zamykanych szuflad. Więc Paskudek przyjechał i miał pobyć tylko tymczasowo, bo przecież taki paskudny. Ale skoro już był, to... to niespodziewanie dostrzegłam w nim potencjał.
Bywa... ;-)


Postanowiłam zatem przetestować na nim pewne farbki*, o których huczy ostatnio pół kraftowego internetu. A że atakującej zewsząd bieli i słodkich 'szabbików' mam już lekko dość, więc poszłam w nieco odmienne klimaty. Rdza, złomy i industriale zawsze były mi bliskie, więc decyzja o metamorfozie w tych klimatach przyszła z łatwością.

Efekt poniżej.


Za jakość zdjęć przepraszam - tym razem to nie blogger, a pożyczona "mydelniczka", która musi mi chwilowo wystarczyć w zastępstwie aparatu  - własny zamordowałam, krwawych szczegółów Wam oszczędzę :-[





Nie robiłam jakiejś poważniej rewolucji. Przed malowaniem pozbyłam się tylko uchwytów i bambusowych listewek z szuflad, zostawiając jedynie okalającą ramkę. Zamierzałam też odwinąć rattanowe narożniki i zastąpić je metalowymi, ale nie znalazłam nigdzie pasującego rozmiaru, więc po prostu zamalowałam oryginalne. Uchwyty, kupione wysyłkowo, są pokryte autentyczną rdzą (wpadłam w zachwyt, kiedy z koperty wysypała się rdza i wypadł zwitek wełny stalowej do usunięcia nadmiaru! ).





Klimat, jaki chciałam uzyskać, miał przywodzić na myśl skrzynię z ładowni XIX-wiecznego żaglowca, nadgryzioną przez szczury ;-) Zależało mi, żeby powierzchnia mebla przypominała pleśń, patynę, wykwity solne czy co tam jeszcze na takich sprzętach wyleźć powinno ;-)
Na powyższym zdjęciu widać efekt zabawy z barwionym woskiem.




Napisy malowane wg szablonu własnoręcznie wyciętego w zwykłym papierze do drukarki. Postarzone jakimś wygrzebanym z szuflady specyfikiem do decoupage. Wszystko oczywiście przetarte (nie jeden raz) papierem ściernym i wełną stalową.




Przy okazji mały lifting przeszła też lampa, którą zrobiłam ponad 10 lat temu (projekt i wykonanie moje).
Dostała wtedy bukowe nogi meblowe, z braku lepszego pomysłu. Była pierwszą w serii lamp-kostek, następne miały już podstawy z metalu. Miała iść 'do ludzi', ale koniec końców została w naszej sypialni, irytując mnie zresztą tą swoją "meblowością" niemożebnie. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić... i na tym się w zasadzie kończyło, bo w końcu poza tym szczegółem spełniała swoją funkcję bez zarzutu.



Teraz pomysł nasunął się sam.
Nóżki potraktowałam tą samą farbą, dodając białe przecierki i stemplowane napisy.





Zawoskowana powierzchnia jest trochę zbyt błyszcząca jak na moje wymagania, "goła" farba przed woskiem podobała mi się dużo bardziej. Może z czasem dopracuję się techniki uzyskiwania większego matu. Ćwiczenie czyni mistrza ;-)

Wnętrze na razie zostało w pierwotnej formie - komódka ma służyć do przechowywania papierów, więc perfekcyjne wykończenie nie jest konieczne. Jeśli kiedyś zmieni zastosowanie, zawsze można to uzupełnić.
W planach mam jeszcze dodanie żelaznych (skrzyniowych) uchwytów na bokach i umieszczenie komódki dla wygody na dużych kołach, ale budżet, wiadomo. Może kiedyś :)


W każdym razie sezon na metamorfozy uważam za rozpoczęty. Spodziewajcie się zatem kolejnych, zamierzam w miarę postępów publikować co nieco, nawet mimo braku sensownego sprzętu foto.

Pozdrawiam jesiennie :)


*marki farby nie podaję, to nie jest tekst sponsorowany. Zainteresowani nazwę znajdą lub wyczytają z kontekstu.







czwartek, 2 października 2014

Odcinek zaległy, czyli drugi i ostatni.

Nieco inaczej miała wyglądać ta relacja z renowacji łóżeczka, ale życie pisze własne scenariusze.
Niestety nie będzie zdjęć narzędzi, materiałów, farb, rozrysowywania wzoru, wycinania szablonu, szczegółowych opisów, co i jak robiliśmy (część prac przy łóżeczku wziął na siebie T.).

Zamiast tego - efekty przyspieszonej i dość nerwowej sesji "after", robionej na jednej nodze. Cóż, pewne rzeczy trudno zaplanować precyzyjnie, prawowity użytkownik łóżeczka pewnego dnia postanowił się pojawić na świecie i już ;-)

Aranżacja nieco prowizoryczna - z absolutnego braku dzieciowych gadżetów.
Na szczęście nieoceniona Offca poratowała mnie całą siatą wszelakiego dobra (he he, jedna poszewka do tej pory u mnie zalega).
Zdjęcia takie sobie, ale na powtórkę nie było już czasu. Im dłużej na nie patrzę, tym mniejszą mam ochotę je publikować - zbyt długa była ta przerwa, zbyt duży dystans. Do tego blogger robi ze zdjęć absolutną masakrę - i niestety żadne próby zaradzenia temu zjawisku nie pomagają. Dlatego nie zasypię Was tasiemcem, ilość fotek będzie całkiem ascetyczna.
Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.











Nasze koty też wypożyczyły co nieco do sesji ;)





Dobranoc.
Pchły na noc ;-)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...