Niegdyś przedmiot pożądania. Niedługo później - symbol badziewia i tandety.
Całkiem słusznie.
Wszystko: wykonanie, konstrukcja, materiały, wykończenie - woła o pomstę do nieba.
Wiotka sklejka, wystające drzazgi, chropawe wnętrza szuflad, krzywe prowadnice, połyskliwy lakierek.
I jeszcze te zwichrowane bambusowe uchwyty, brrr...
"Paskudek" trafił w moje ręce w mało ciekawych okolicznościach i bynajmniej nie miałam ochoty przygarniać takiego brzydactwa pod swoje skrzydła. Ale pilnie potrzebowałam zamykanych szuflad. Więc Paskudek przyjechał i miał pobyć tylko tymczasowo, bo przecież taki paskudny. Ale skoro już był, to... to niespodziewanie dostrzegłam w nim potencjał.
Bywa... ;-)
Postanowiłam zatem przetestować na nim pewne farbki*, o których huczy ostatnio pół kraftowego internetu. A że atakującej zewsząd bieli i słodkich 'szabbików' mam już lekko dość, więc poszłam w nieco odmienne klimaty. Rdza, złomy i industriale zawsze były mi bliskie, więc decyzja o metamorfozie w tych klimatach przyszła z łatwością.
Efekt poniżej.
Za jakość zdjęć przepraszam - tym razem to nie blogger, a pożyczona "mydelniczka", która musi mi chwilowo wystarczyć w zastępstwie aparatu - własny zamordowałam, krwawych szczegółów Wam oszczędzę :-[
Klimat, jaki chciałam uzyskać, miał przywodzić na myśl skrzynię z ładowni XIX-wiecznego żaglowca, nadgryzioną przez szczury ;-) Zależało mi, żeby powierzchnia mebla przypominała pleśń, patynę, wykwity solne czy co tam jeszcze na takich sprzętach wyleźć powinno ;-)
Na powyższym zdjęciu widać efekt zabawy z barwionym woskiem.
Napisy malowane wg szablonu własnoręcznie wyciętego w zwykłym papierze do drukarki. Postarzone jakimś wygrzebanym z szuflady specyfikiem do decoupage. Wszystko oczywiście przetarte (nie jeden raz) papierem ściernym i wełną stalową.
Przy okazji mały lifting przeszła też lampa, którą zrobiłam ponad 10 lat temu (projekt i wykonanie moje).
Dostała wtedy bukowe nogi meblowe, z braku lepszego pomysłu. Była pierwszą w serii lamp-kostek, następne miały już podstawy z metalu. Miała iść 'do ludzi', ale koniec końców została w naszej sypialni, irytując mnie zresztą tą swoją "meblowością" niemożebnie. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić... i na tym się w zasadzie kończyło, bo w końcu poza tym szczegółem spełniała swoją funkcję bez zarzutu.
Teraz pomysł nasunął się sam.
Nóżki potraktowałam tą samą farbą, dodając białe przecierki i stemplowane napisy.
Zawoskowana powierzchnia jest trochę zbyt błyszcząca jak na moje wymagania, "goła" farba przed woskiem podobała mi się dużo bardziej. Może z czasem dopracuję się techniki uzyskiwania większego matu. Ćwiczenie czyni mistrza ;-)
Wnętrze na razie zostało w pierwotnej formie - komódka ma służyć do przechowywania papierów, więc perfekcyjne wykończenie nie jest konieczne. Jeśli kiedyś zmieni zastosowanie, zawsze można to uzupełnić.
W planach mam jeszcze dodanie żelaznych (skrzyniowych) uchwytów na bokach i umieszczenie komódki dla wygody na dużych kołach, ale budżet, wiadomo. Może kiedyś :)
W każdym razie sezon na metamorfozy uważam za rozpoczęty. Spodziewajcie się zatem kolejnych, zamierzam w miarę postępów publikować co nieco, nawet mimo braku sensownego sprzętu foto.
Pozdrawiam jesiennie :)
*marki farby nie podaję, to nie jest tekst sponsorowany. Zainteresowani nazwę znajdą lub wyczytają z kontekstu.