Dzisiaj będzie bez zdjęcia.
Dopiero teraz jestem w stanie o tym pisać, chociaż minęły już 3 tygodnie.
Trzy tygodnie od dnia, w którym pożegnaliśmy naszego kota, 14-letniego Oswalda.
Cztery - od dnia, w którym zawieźliśmy go do weta po raz pierwszy, z taką sobie niegroźną dolegliwością.
Banalna
infekcja, ot, jakiś wirus atakujący śluzówki. Zaczynał się weekend, nie
chcieliśmy ryzykować z czekaniem do poniedziałku na termin u naszych
stałych wetek.
Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że nawet nieleczony ma większą szansę przeżycia...
Paraliż, błędnie interpretowany przez nas jako osłabienie,
stopniowo
postępujący w górę ciała, całe spektrum objawów neurologicznych,
wyostrzona do granic reakcja na wszelkie bodźce, wyniki nerkowe pod sam
sufit. Całkowity brak apetytu,
nieregenerowalna anemia, coraz mniej leukocytów.
Na 6 kotów z naszego domu*, które dostawały ten antybiotyk, przeżyły tylko dwa.
Do tej liczby
dochodzi jeszcze suka znajomego, z podobnymi objawami. Też nie żyje,
chociaż opiekun poruszył niebo i ziemię, żeby ją ratować.
I znów - podobne "tłumaczenie" słyszeliśmy już wcześniej:
"Hemobartonella"
"Toksoplamoza"
" FIV"
"A czy on był szczepiony na panleukopenię?"
"Musiał się gdzieś uderzyć, nie spadł Państwu?"
"Zastanówcie się Państwo, czy koty nie mogły się czymś zatruć. Może sąsiad truje wam koty?"
"To na pewno nie przez ten antybiotyk, jest bardzo skuteczny i dobrze tolerowany".
Największym cynizmem wykazał się pewien polecany wet, który na moje niedowierzanie, jak to możliwe, że kot na pierwszej wizycie miał dobre wyniki krwi i z ciekawością zwiedzał gabinet, a w tydzień później już był tak słaby, że nie mógł się podnieść, powiedział: "bo choroba nie była jeszcze rozwinięta".
Ale dobrze wiedział, co się stało, bo próbował to odwrócić, podając kotu leki stosowane właśnie przy paraliżach i niedowładach (o czym wtedy nie wiedziałam, ta wiedza przyszła znacznie później, zbyt późno).
Tamten wet zamierzał zapomnieć o wpisie do książeczki na ostatniej wizycie, zrobił to dopiero na wyraźne żądanie. Wetka, która leczyła Oswalda, zapomniała.
Dwa koty żyją.
Młode, ogólnie raczej zdrowe.
Przez
kilka pierwszych tygodni po serii tych leków wykazywały objawy
nadpobudliwości, agresji, nieprzewidywalne zachowania, nadwrażliwość na
bodźce. Starsza do tej pory miewa drgawki i zrywania mięśni, nieuzasadniona agresja
zdarza się obu kotom do dziś.
...Najsłabsza
z naszych kotek dostała tylko jedną dawkę. W ciągu doby nastąpiła
zapaść, poprzedzona objawami neurologicznymi. Dopiero teraz
skojarzyliśmy, co najprawdopodobniej ją spowodowało.
Oswald dostał cztery. Każda kolejna była gwoździem do trumny.
Po czwartej miałam pisać do wetki, że kot jest już zbyt słaby na kolejne
badania krwi. I wtedy do nas dotarło, że takie objawy przecież już wcześniej
widywaliśmy...
Ostatnia utwierdziła nas w tym, co napisałam powyżej.
..........................................................................................................................................................
Jeśli Wasz kot po powrocie od weta wyczołga się z transporterka i
zamiast jak zwykle dziarsko pomaszerować przed siebie, położy się na podłodze,
nie miejcie złudzeń: to nie stres ani osłabienie chorobą.
Zajrzyjcie
do książeczki.
Jeśli znajdziecie tam wpis z przedrostkiem enro...**
A najlepiej nie pozwólcie wetom grać w rosyjską ruletkę z Waszym zwierzęciem.
W tym magazynku jest zbyt wiele ostrych nabojów.
*Jeden z nich, to nasz były tymczas. Młody, silny kot, leczony już w domu stałym na banalną anginę.
**Enrofloksacyna to nazwa substancji czynnej. Nazwa handlowa leku może brzmieć inaczej.
O rany! Dobrze że piszesz o świństwie. Generalnie z antybiotykami dla kota lepiej uważać bo kocie nerki i wątroba nie zawsze sobie radzą z procesami rozkładu takich substancji. Trzymaj się ciepło i nie podupadaj na duchu. Kociambrów żal straszny. :(
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKasiu, znasz mnie trochę, to wiesz, jakie mam osobiste doświadczenia w tym względzie i jaki jest mój stosunek do 'nowoczesnej' medycyny, weterynarii i big pharmy w ogóle.
UsuńPierwszy tragiczny przypadek z tym antybiotykiem mieliśmy w 2006 roku, ale dopiero teraz nasze podejrzenia ułożyły się w tak przerażająco konsekwentną całość.
Wtedy szukałam przyczyny w kocie - że może faktycznie hemobartonella, może trzustka, może jakaś wirusówka. A kotu najprawdopodobniej sama osobiście rozwaliłam organizm, dając się przekonać, że 12-latek powinien jeść super-hiper-zbilansowaną karmę dla seniorów. I kocisko zareagowało rozstrojem jelit, które wet oczywiście postanowił leczyć antybiotykami, najpierw jednym, potem 'mocniejszym', bo pierwszy nie zadziałał, a potem już całą baterią trucizn, które (co teraz wiem) miały odwrócić działanie tego 'mocniejszego'. A prawdopodobnie wystarczyło tylko kotu zmienić dietę na taką jak poprzednio i problem biegunek i zgazowanych jelit sam by ustąpił.
Ale wtedy tak samo chcieliśmy być 'odpowiedzialni', zadziałać 'w porę', 'profilaktycznie' i 'nie zaniedbać'.
No i nie zaniedbaliśmy...
W przypadku Oswalda padliśmy ofiarą paniki i zagonienia w piętkę - w tym samym czasie mieliśmy mnóstwo problemów a na dodatek od listopada stale chorowały nam jakieś koty i zwyczajnie straciliśmy dystans i zdrowy rozsądek. Dwa inne koty, które dopadła ta sama infekcja, leczone metodami, które wg racjonalistów "nie mają prawa działać" - żyją i mają się dobrze.
Przytulam mocno :*
OdpowiedzUsuńPrzykro mi :( Dzięki za informację.
OdpowiedzUsuńHej, jesteśmy parą wymiankową w Art Grupie, nie mogę znaleźć na stronie maila do Ciebie....To napisz mi proszę adres na maj1309@gmail.com.
OdpowiedzUsuńNapisałam :)
Usuń