No dobra, z tymi górami to przesadziłam. Co najwyżej jakaś morena ;-)
Właściwie to nie wiem, jak zacząć ten wpis.
Bo rzecz, która absorbowała mój czas w ostatnich tygodniach należy do tych dość nietypowych, mimo, że trochę meblowych renowacji mam już na swoim koncie.
Nieczęsto zdarza się, zwłaszcza w naszym kraju, by ojciec miał okazję usypiać swego syna w łóżeczku, w którym sam spał jako niemowlę.
Sami rozumiecie - jak mogłam się nie podjąć? Mimo, że stan wyjściowy był naprawdę ogromnym wyzwaniem.
Początki mebelka są mgliste i nieznane. Dość zamierzchłe w każdym razie.
Zacytuję:
"(...) Mamy łóżeczko.
Jeszcze po B. .
I jakichś przodkach. (...)".
Łóżeczko w lutym tego roku wyglądało tak:
A na zbliżeniach było jeszcze ciekawiej:
Zdjęcia (autorstwa właścicieli łóżeczka) przyjechały do nas na pendrivie razem z mebelkiem i chyba nie oddają jego stanu do końca. Kilkudziesięcioletnich obłażących farb, kurzu, pajęczyn i spróchniałych listew niegdyś podtrzymujących dno, z poutykanymi gdzieniegdzie plewami.
Pierwotne plany (najpierw opalarka, resztki się zeszlifuje, a malowanie to już sama przyjemność) spaliły na panewce. "Proste cztery dechy" okazały się czterema dechami zaopatrzonymi w 22 szczebelki. Z niezliczoną ilością cieniutkich roweczków. Nie było rady - poszły w ruch zajzajery:
Wbrew radosnym zapewnieniom producentów, że żel zdejmuje za jednym razem do 14 warstw lakierów, proces jest żmudny, mozolny i wymaga wielokrotnego powtarzania. A przy tym śmierdzi i truje. Ale mój ulubiony środek w proszku (nb. od lat niedostępny na polskim rynku, ciekawe dlaczego?), nawet nie ruszył fragmentu, gdzie nałożyłam go na próbę. Ki czort to malował i czym?!
Na zdjęciu w użyciu cyklina, zakupiona niegdyś jako wyposażenie opalarki. Została specjalnie przystosowana przez T. - każdy z rogów trójkąta zyskał inny profil, odpowiedni do kształtu rowków, które miały różne rozmiary. Ale to tylko jedno z narzędzi. Na zmianę z nim pracowały szczotki metalowe i wełna stalowa w dwóch gradacjach.
I kolejny etap: rozbiórka na części, szlifowanie i mycie.
I znów: wełna stalowa, gąbki ścierne, papier, pilniki, szczotki: mosiężna i ryżowa. Przydała się nawet historyczna szewska raszpla i szydło po dziadku T.
Gotowe.
Teraz klejenie, szpachlowanie, znów szlifowanie i wreszcie można się będzie wyżyć twórczo :)
Ale o tym już w następnym odcinku.
Pozdrawiam
:)
nooo, jestem pełna uznania i czekam na kolejny odcinek :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńoj ja też czekam :-D
OdpowiedzUsuńSzczerze podziwiam i bardzo jestem ciekawa efektu końcowego :)
OdpowiedzUsuńEh, no przerwałeś w najfajniejszym momencie! ;D
OdpowiedzUsuńNooooooo, się dzieje:)) A ja bym chciała tak sobie siedzieć w kąciku tam u Ciebie i oglądać jak to wszystko robisz;) Musi być ciekawie;) Pozdrawiam, a dalszej części już doczekać się nie mogę:)
OdpowiedzUsuńDzielna jesteś....Kupę roboty...ciekawa jestem efektu końcowego:)
OdpowiedzUsuńHe, he też się tak kiedyś bawiłam :) to były czasy ;) u mnie na szczęście dało się pociągnąć szlifierką ale i tak bawiłam się z moim kredensem przez rok. Ale jaka radość na koniec! Pewnie wyjdzie Ci z tego takie cudo jak z walizką. Czekam niecierpliwie. ...powinnaś pisać kryminały, bo tak atmosferę podgrzewasz ;)
OdpowiedzUsuńIzuś wież mi, że posiedzieć u Ewy można by tylko w masce gazowej :D
o kurcze!nie mogę doczekać się co będzie dalej...
OdpowiedzUsuńwypatruje finału
no pokaż dalej :D
OdpowiedzUsuńAj ja rowniez czekam :)
OdpowiedzUsuńMilego dnia :)
Asia
Ewuś nie trzymaj nas dłużej w napięciu, pewnie już się dziecko urodziło :-)
OdpowiedzUsuńMoje dzieci spały w łóżeczku po dziadku - pięknym wiklinowym... niestety już chyba jako ostatnie - jednak się ciut zdezelowało :) Pokaż, Ewo, efekty, bo narobiłaś smaku :)
OdpowiedzUsuń