Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przędzenie na kołowrotku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przędzenie na kołowrotku. Pokaż wszystkie posty

środa, 5 grudnia 2018

Czas skarpetek vol.3. Prządkowo.


Prawie ekstremalnie ;-)
Prawie, bo nie zaczęłam od brudnego runa.
Czysta czesanka z maszyny jest dla mięczaków (no dobra, runo to plany na kiedyś-kiedyś, w życiu równoległym) ;-)

Ale jak się ją własnoręcznie ufarbuje, to może już tak całkiem słabo nie jest? ;-)


 
Czesanka z runa rasy cheviot w wersji superwash została już dawno nabyta z myślą o męskich skarpetach 'do zadań specjalnych'. Miały być odporne i nadawać się do prania w pralce. Ale z kolorami trochę poszalałam, wylewając na pasma wszystkie niebieskie i granatowe pozostałości z poprzednich farbowań, doprawiając innymi resztkami, na zasadzie - 'co wyjdzie, to wyjdzie, w nitce i tak będzie ciemniejsze i bardziej bure'.


W sumie ufarbowałam tego całe 200 g, co wydawało mi się ilością wystarczającą na dwie pary skarpet. Wydawało ;-)


Single przędłam prosto z taśmy, bez specjalnych zabiegów. Rozdzieliłam tylko pasma wzdłuż na trzy części i zachowałam jeden kierunek - od tego samego końca. Oczywiście nie wyszło jednakowo, bo pasma były zabarwione niejednolicie również w poprzek, ale  nie zależało mi na precyzyjnych paskach, bardziej na tym, żeby w nitce "coś się działo" ;-)


Przyznam, że efekt w singlu trochę mnie zaskoczył, tym razem wyszło jaśniej, niż zakładałam. Ale klasyczna trójnitka wymieszała i zgasiła kolory. Na zdjęciach wyglądają na znacznie jaśniejsze, ale taka to już specyfika jesiennego światła.
Nie pamiętam dokładnie, ile metrów było po potrojeniu (zazwyczaj opisuję swoje uprzędy, ale tym razem metka gdzieś mi się zapodziała), ale było to ok. 250 m/100 g.




A to już gotowy udzierg, na zdjęciach wygląda na jaśniejszy i bardziej niebieski, mimo prób z różnymi ustawieniami aparatu. Jesienne światło jest bardzo asertywne ;-)

Wzór na skarpety nieustająco ten sam: 'Mgliste skarpetki' wg Intensywnie Kreatywnej. Wszystkie moje skarpetki powstają wg tej instrukcji i mimo "domowego" (czyli dość luźnego) ściągacza idealnie trzymają się na stopie.





Na skarpety zużyłam 170 g, reszta posłuży na palce i pięty do kolejnych, które pewnie powstaną za czas jakiś. I na pewno następne nitki na męskie skarpety będę się starała prząść grubsze, ale w końcu to moja pierwsza skarpetkówka, więc doświadczenia dopiero nabieram.
W międzyczasie powstała jeszcze jedna nitka, tym razem z rasy eider, ale po tych skarpetkach wiem, że ilość będzie zbyt mała, żeby się zabierać za dzierganie i będę musiała jeszcze coś dokręcić.

A w międzyczasie z drutów zeszły kolejne dwie pary z nitki fabrycznej, a następne w planach. Bliskosiężnych ;-)

Pozdrawiam Was ciepło, w przenośni i dosłownie ;-)

piątek, 26 października 2018

Czas skarpetek

Co tu dużo pisać.
Chłodno się robi - temperatura motywuje do przeglądu włóczek. Coś na skarpetki zawsze się znajdzie. A na dodatek skarpetki są świetnym udziergiem "na przeczekanie". Zawsze jest co przeczekiwać - brak weny, suszące się ufarbki, wędrująca gdzieś tam z daleka przesyłka z włóczką, trudności decyzyjne... I wtedy na ratunek przychodzą skarpetki.

Tym razem na drut poszły resztki po kamizelce. Został mi z niej jeden 100 gramowy motek i przy okazji dojazdu na kilka wrześniowych wycieczek ogrodniczych powstały z niego te oto męskie skarpety:






Ale czas leci i powstają kolejne.
Tym razem znacznie cieńsze i mniejsze, ale za to dwie pary, dla mnie. Surowcem była skarpetkowa Ciao firmy Mondial, bardzo przyjemna w robocie i noszeniu, niestety już niedostępna. Z obu par zostało mi jeszcze po 1/3 motka, powstanie z nich pewnie jakaś wersja kombinowana.
A na razie dwie bliźniacze (no, prawie) parki.

Fioletowa:



I niebieska:





A skoro to czas skarpetek...


...robią się następne.
Tym razem w własnego uprzędu - ale o nich będzie osobny wpis.
Jak zamknę oczka, zblokuję i zrobię zdjęcia, rzecz jasna :)

Wszystkie powstały wg instrukcji Intensywnie Kreatywnej: Mgliste skarpetki

Pozdrawiam Was ciepło :)

czwartek, 30 sierpnia 2018

Art-Deco(mpression) ;-)

Pamiętacie 'Dekompresję' (klik)?

Charakterna.
Półtora roku mi się opierała.
Woziłam ją na różne spotkania, warsztaty, pokazy, dotykałam, głaskałam, oglądałam setki razy ze światłem i pod światło. Niekiedy pytałam ją nieśmiało, czy przypadkiem nie zechciałaby zostać swetrem i czy może zechciałaby jakąś koleżankę do towarzystwa? - znajdę (albo uprzędę) jej odpowiednią partię.
Nie. Nie. Nie.
Nie i już.

Nawet nie myślałam, żeby mogła pójść inną drogą. Sweter i koniec.
Ale ona miała własne zdanie. I któregoś dnia wreszcie do mnie dotarło, że ona po prostu cierpliwie czeka na pewien wzór, który od dawna wisi w moich Ulubionych na Raverly.
Na Secession.



 Od Secesji do Art Deco (i z powrotem) droga przecież niedaleka ;-)


Wzór jest bardzo przyjemny w robocie i przejrzyście rozpisany, ma wersję opisową i schematy, więc każda dziewiarka może wybrać najwygodniejszą wersję. Po pierwszych kilku listkach dzierga się już z pamięci aż do końcowego borderu. Dużym plusem wzoru jest możliwość modyfikacji rozmiaru - ja robiłam wersję M, ale autorka podaje, jak podzielić włóczkę, żeby starczyło na border i można robić dowolny wymiar.



Chusta ma ciekawą konstrukcję - składa się jakby z dwóch ukośników połączonych ze sobą środkowym szwem. A że forma ukośnika jest bardzo wygodna w noszeniu, więc ma szansę zostać moją ulubioną chustą w tym sezonie. Chociaż tak po prawdzie to wszystkie dotychczasowe są ulubione :)



Z niecierpliwości zrezygnowałam z wrabiania koralików - musiałam zacząć już, już natychmiast, czekanie na koraliki byłoby udręką. Drobną modyfikację wprowadziłam na końcu - zamiast gładkiego zakończenia części garterowej dodałam dwuoczkowy i-cord, który ładniej stabilizuje brzeg.



Wzór: Secession Kristiny Vilimaite
Włóczka:  'Dekompresja' ręcznie przędziona z farbowanej i mieszanej czesanki BFL+jedwab Tussah, 630 m
Druty bambusowe KnitPro nr 3

A ponieważ po latach wróciłam do noszenia kolczyków, więc na okoliczność Drutozlotu powstały takie stylizowane moteczki (no dobra, umówmy się, że to moteczki) ;-)


I trochę bardziej "na bogato" -  wersja z kamyczkami.


To co, z kim zobaczę się w Toruniu?
:)

wtorek, 12 grudnia 2017

Zaległości. Od końca.


Zeszło mi trochę. 
Trochę ;-) 
Ale to nie znaczy, że nic nie robiłam.
Jakoś przez ostatnich kilka miesięcy nie miałam fazy na siedzenie nad zdjęciami, bardziej po drodze mi było z działaniami w realnym świecie, niż w wirtualnym. Powstało przez ten czas trochę udziergów, uprzędów i ufarbków. 

Udziergów na razie nie mogę pokazać, bo - uwaga, uwaga! - zadebiutowałam jako testerka wzorów, a wzory, jak to wzory, muszą swoje odczekać, zanim autorka rzuci hasło: publikujemy!

Ale żeby nie było - coś tam własnego też udziergałam. Zaczynam więc od końca. 
Udzierg z własnego ufarbku i uprzędu. Taki nieduży udzierg.

Bo co można zrobić z 90 metrów?
O tej porze roku? ;-)
Czapkę :)






Leżała w szafce taka samotna, zapomniana owieczka z Falklandów, ok. 20 mic., kupiona jeszcze rok temu. Taka biała wata.
No przecież nie mogla zostać taka samotna i zapomniana. I biała ;-)
To ufarbowałam.
50 g - czyli ilość "na nic". Czyli na czapkę :)


Poniżej etapy pośrednie (zdjęcia zupełnie robocze, na szybko, z telefonu):



Zdjęć singla nie ma, pogoda i moja niecierpliwość nie pozwoliły.
Zima idzie, a ja w kaszkieciku ;-)
Potroiłam metodą navajo - wyszedł mikromoteczek - miękki, puszysty grubas, 90 m:


I na koniec jeszcze jeden mikromoteczek - wygrzebane z szuflady 47 g gotlanda. Z niewielkim dodatkiem kolorowych plamek z jedwabiu tussah. Chyba nie zostanę wielbicielką tej owieczki.
Taki se mało wydajny sznurek, było zostawić na brodę dla dziada w jasełkach ;-)



W sesji udział wzięły ponadto:
bransoletka z koralików autorstwa Basi, naszej krakowskiej dziewiarki, uzdolnionej nie tylko dziewiarsko,
miniaturka wody toaletowej Timbuktu, L'Artisan Parfumeur
i sznurek kryształów górskich, który ma kiedyś doczekać się przetworzenia w jakąś inną postać.

Dobrnęliście do końca? To wielcy jesteście.
Ja też, z tego samego powodu ;-)

Pozdrawiam :)

wtorek, 28 marca 2017

Kroniki prządkowe. Morski ciąg dalszy.

1,5 miesiąca.
Farbowania, rozczesywania, mieszania, przędzenia.
Prób i błędów. Pięknych kolorów i farbiarskich porażek.
Odkładania na bok nietrafionych farbowań.
Szarpania się z filcem i zbyt ciasno zwiniętymi roladami.
Rąk niebieskich od niedopłukanej czesanki.
Kciuka i nadgarstka, które zmuszały do przerwy.


265 g czesanki.
3 kilometry singla.
966 m klasycznej trójnitki.
Dwa motki odmienne w odcieniu, fakturze i grubości.
Satysfakcja.



Przyznam nieskromnie, że o taki efekt od początku mi chodziło. To przenikanie kolorów, którego nie da się uzyskać farbowaniem gotowej nitki. Takie włóczki lubię najbardziej, to nie tweed, nie melanż - w języku, który oddaje wszystkie prządkowo-dziewiarskie niuanse, taką przędzę określa się mianem 'heather'.
Z bliska nitka wygląda tak:


a w bardziej rozproszonym świetle tak:


 i tak:



Moje kolory.
Jednoznacznie morskie, niejednoznacznie zielononiebieskie.
Wspomnienia, skojarzenia, tęsknoty. Od głębi do powierzchni.

*

Mrok i rdzawy kadłub wraku zostały tam, na 60 metrach.  Tu, na trzech, już tylko turkus i złotawe przebłyski słońca. Ekscytacja minęła, została w dole. Teraz kara, pokuta, dekompresja. Dłuży się. Nudzi. Czas się wlecze...
Powierzchnia.
Koniec. Głowa nad wodą, słońce razi w oczy przywykłe do zielonkawego mroku. Pięknie było.
To co, kiedy powtórka?

*



Nitka dostała imię 'Dekompresja'.

T: Dlaczego 'Dekompresja'?
Ja: Bo tak samo się dłużyło. No co, już zapomniałeś, jak to jest?

Kto wisiał, ten wie.
;-)


...

Trochę szczegółów technicznych:

Czesanka BFL farbowana wielokolorowo, mieszana na blending boardzie z farbowaną również przeze mnie czesanką jedwabiu Tussah i wyczeskami jedwabnymi.
Pierwsza szpulka, którą pokazałam tu, to był praktycznie czysty BFL, z niewielką ilością fioletowych wyczesków. Zdecydowanie ciemniejsza i bardziej nasycona, przędziona w miarę możliwości 'woolen'.
Dwie późniejsze to już mieszanka BFL z czesanką jedwabną, w całkiem nieokreślonych proporcjach.
Niteczka wyszła znacznie jaśniejsza i cieńsza niż na pierwszej szpulce, miałam nawet wrażenie, że ta niewielka ilość jedwabiu zdominowała nitkę. Tu już nie dało się prząść 'woolen', materiał narzucał mocniejszy skręt. Postanowiłam uprząść trzy szpulki i skręcić w klasyczną trójnitkę, tym bardziej, że każda szpulka różniła się od poprzednich.

Troiłam na skrzydełku Jumbo (mam! mam! czekałam trzy tygodnie, ale dotarła idealnie wtedy, kiedy była potrzebna - tu muszę podziękować załodze sklepu Hobby Wełna, która bardzo dzielnie przeprawiała się przez zawirowania mojego zamówienia) i większy motek wypełnił dużą szpulę całkowicie. Po stabilizacji mierzy 612 m w 177 g.

"Odpadu" na dwóch ostatnich szpulkach pozostało tyle, że doprzędłam jeszcze resztki pasujących kolorów i podzieliłam to, co zostało na trzy części. Z tego właśnie powstał mniejszy motek, który ma 345 m w 88 g.

A teraz patrzę łakomym wzrokiem na "skutki uboczne", czyli te farbowania, które odłożyłam, bo nie pasowały do koncepcji. Leży np. taki ładny gradiencik i czeka na przerób. A tu właśnie przyszła wiosna, ogród startuje na całego i w dodatku czas zmienili, można (nawet trzeba) dłubać w ziemi do nocy. Ech... ;-).

Pozdrawiam wiosennie :)

* Za uproszczenia z góry przepraszam.

poniedziałek, 13 lutego 2017

Kroniki prządkowe

Coś się znowu namieszało.
Tym razem namieszało się w zieleniach, turkusach, fioletach i granatach.
Nawet całkiem dużo się namieszało, ale mało z tego będzie na zdjęciach.
Pogoda była zupełnie niefotograficzna i w międzyczasie wszystkie robale powędrowały na kółko. A jak wreszcie zaświeciło słońce, to do zdjęć zostało już tylko to:


Te śliczne markerki, to moja wygrana w grudniowym konkursie u Chmurki.
Z braku światła do tej pory nie mogłam się nimi pochwalić:


Markerki na razie na bezrobociu. Uwierzycie, że nadal nie mam nic na drutach?!

Pisałam ostatnio o mieszaniu na igłach, straszliwych narzędziach i masakrowaniu rąk.
Pora zaprezentować delikwenta - proszę, poniżej Jego Masakryczność Blending Board we własnej osobie.

Zdradzę w tajemnicy, że po pierwszym użyciu przeszedł kurację papierem ściernym, w celu stępienia draniowi zębów, dzięki czemu mogę pracować na nim bez rękawiczek. Ufff....


Na takiej właśnie tabliczce lęgnie się moje "robactwo". Nie mam zdjęć w działaniu, ale wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło "blending board" i wszystko można obejrzeć na filmach. Moja tablica jest rodzimej produkcji, o ile można mówić o "produkcji"  w odniesieniu do rzemieślnika-pasjonata, jakim jest Marcin Leński .

A tak wyglądają igiełki w zbliżeniu:


Nieprzędącym czytelnikom należy się solidny słowniczek ilustrowany, ale gdybym chciała to wszystko opisać i pokazać na zdjęciach, moja cierpliwość rozlazłaby się jak niedokręcony singiel ;-). A prządki zanudzą się na śmierć, bo i tak znają się na tym lepiej, niż ja. Będzie więc wiedza w małych dawkach - czyli to, co akurat mam na zdjęciach ;-)

Farbowanej czesance nie byłam w stanie zrobić dobrych zdjęć, tak było ciemno. A potem szybko zmieniła stan skupienia na podarty ;-)
Dlatego tylko dokumentacyjnie, z telefonu:



Czesanka to BFL (Bluefaced Leicester), farbowana przeze mnie barwnikami argus.
No i z tego, co powyżej przędzie się aktualnie pierwszy singielek:


Tym razem to cienizna (jak na moje możliwości, oczywiście), więc jeszcze się trochę poprzędzie.
Ale nie odmówiłam sobie paru zaplanowanych niedoskonałości, takie preludium do tweedu :)
Farbując niedawno jedwabną nitkę dla Edyty dorzuciłam do fioletowej farby mój własny kawałeczek surowego jedwabiu. Wyczesałam na gręplach i tak sobie co jakiś czas w ilościach homeopatycznych dorzucam do wełny :)


Kolory w nitce zachowują się jak same chcą - zależnie od światła i nastroju ;-)
Ciekawość mnie zżera, jaki będzie efekt ostateczny (dwu- a może i trójnitka?), ale nad tym trzeba jeszcze solidnie popracować.
Będę dokumentować postępy, na ile światło pozwoli, oczywiście :)

Pozdrawiam :)
Ewa

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...