Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warsztaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warsztaty. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 grudnia 2016

Przekręty ;-)


Właściwie to nie wiem jak zacząć tego posta, żeby nie wyszło pompatycznie. Bo jak dobrze napisać o czymś, co siedziało w człowieku od lat 30 z okładem i cierpliwie czekało na właściwy moment?

To będzie bardzo długi post z bardzo słabymi zdjęciami. Za jakość z góry przepraszam - wszystkie były robione na gorąco, telefonem, bez dbałości o szczegóły. Czas naglił, warunki nie pozwalały na wystudiowane kadry, emocje generowały dynamikę ;-)

Ale do rzeczy.
Przędzenie na kołowrotku było moim marzeniem odkąd nauczyłam się machać drutami.
A było to tak dawno, że w najlepsze działały wtedy sklepy Cepelia.
W Krakowie przy Rynku stał sobie taki nowiusieńki kołowrotek z zawrotną (jak na owe czasy) ceną, a pewna młoda i ambitna adeptka dziewiarstwa przyklejała nos do wystawy i zachodziła w głowę, jak też to ustrojstwo działa i jak by to było - tak siąść i spróbować pociągnąć nitkę z tego kłębu pakuł, dumnie puszących się na... no właśnie, na czym? Zero wiedzy, zero publikacji, zero wsparcia technicznego. W bliższej ani dalszej rodzinie prządek nie było.

"Ustrojstwo z Cepelii" pewnie tak naprawdę nie nadawało się do prawdziwej pracy, co najwyżej do postawienia na segmencie i udawania, że się ma ludowe korzenie (jeśli się je miało naprawdę, to na segmencie najczęściej stawiało się zgoła inne ozdoby), ale młoda adeptka dziewiarstwa nie mogła o tym wiedzieć. Mogła co najwyżej kupować od górali wściekle szorstką wełnę, z której nie wiedzieć czemu w dzierganiu zawsze wychodziły romby zamiast prostokątów *), farbować ją w cebuli z wkładką z zardzewiałej podkowy **)  i plątać na dzierganej nitce grube "cosie", będące substytutem artyarnu, jak to się obecnie zwykło określać.

A potem nastąpiło rzucenie drutami w kąt na długie lata. Co było dalej, częściowo widać na blogu :)
Jednocześnie z powrotem do dziewiarstwa wylazło na wierzch pragnienie głęboko zakopane pod korą mózgową. Wyłaziło i nie dawało się już z powrotem zasypać grubą warstwą kory ;-)
Tym bardziej, że czasy się zmieniły i teraz wystarczyło parę kliknięć, by z czeluści internetu wychynęły całe oceany inspiracji, informacji i kontaktów. Decyzja zapadła dokładnie rok temu, ale udało się dopiero teraz. Wreszcie! :)


W ostatni weekend listopada zaliczyłam szybki wypad do Poznania na warsztaty przędzenia na kołowrotku dla początkujących, w pracowni  Hobby Wełna
Kursy przędzenia prowadzi  Justyna, kobieta, której kołowrotki jedzą z ręki i mruczą z zadowolenia. Zajrzyjcie na bloga i flickra, jakie cuda wyczynia z farbami, gręplarką i kołowrotkiem :)

Poniżej - sprzęt gotowy do pracy.
Na zdjęciu od lewej: Majacraft Suzie, czyli osobiste cudeńko Mistrzyni i trzy polskiej produkcji kołowrotki Fantazja, Polonez i Sonata, wyposażenie pracowni.



Atmosfera w naszej małej grupce była fantastyczna.
Dwa dni szalonych rozmów o wełnie, alpace, angorze, dzierganiu, tkaniu, farbowaniu, przędzeniu psiej i kociej sierści, a także o kotach, jedzeniu (i niejedzeniu) mięsa, minimalizmie, poszanowaniu surowców, dobrostanie zwierząt użytkowych.
A to wszystko jednocześnie z walką ze stawiającą opór materią i sprzętem. Ten ostatni za wszelką cenę musiał nam pokazać, że przędzenie łatwe nie jest i wymaga koordynacji dwóch rąk, dwóch nóg i głowy.
I że nie da się nauczyć prząść w 7 godzin, potrzeba dużo ćwiczeń, a kurs może dać jedynie podstawy.
Zwłaszcza, jeśli jest to naprawdę pierwszy kontakt z kołowrotkiem.


Na zdjęciu od lewej:
Zosia (najbardziej doświadczona) oswaja własny zabytkowy sprzęt, który ma swoje starcze narowy i obraca się tylko w prawo,
Gosia za kierownicą mercedesa ;-)
i druga Gosia, która pierwszy kontakt ze sprzętem zaliczyła już wcześniej, co wydatnie wpłynęło na efekty nauki i wygląd niteczki.




Była też dawka wiedzy o surowcach i ich przygotowaniu.
Na zdjęciach -  Justyna pokazuje nam, jak wygląda praca z gręplarką.



A na półkach kuszą i inspirują piękne kolorowe czesanki  :)



Zawartość pierwszej mojej szpulki nie nadawała się do pokazania. Ale druga już nawet trochę przypomina nitkę. Nic, że grubą, nierówną i ekhm... artystyczną ;-), ważne, że w całości, że dała się nawinąć na motowidło i skręcić w efektowny (pozory, pozory!) precelek:




Na kursie nie było już czasu na nic więcej, ale...



Tak. To jest mój nowiutki, jeszcze ciepły kołowrotek Sonata, który przyjechał w ostatni poniedziałek. Decyzja nie została podjęta pod wpływem impulsu, ten zakup zaplanowałam już dawno, a tylko rady bardziej doświadczonych prządek powstrzymały mnie przed wcześniejszym zakupem, chociaż korciło mnie, żeby kupić i spróbować wcześniej, już, już, natychmiast.

Wahałam się jeszcze nad wyborem między Fantazją, której prosta forma o niebo bardziej mi się podoba, a Sonatą. Nienawidzę lakieru i toczonych tralek. Ale Sonata ma zalety, które pozwalają przymknąć oko na stronę estetyczną, dlatego tym razem pragmatyzm zwyciężył.
I chyba jednak się polubimy - po nierównej walce z pracownianą Sonatą, ta moja okazała się bardzo przyjazna. Spodziewałam się problemów, "stawania w poprzek", farfocli, makaronów i innych koślawców, a tymczasem złożyłam (o tym za chwilę), naoliwiłam gdzie trzeba - i w końcu wczoraj usiadłam, pokręciłam na sucho na próbę, przygotowałam czesankę - i... poszło!  :)

Nitce jeszcze brakuje bardzo dużo do doskonałości, ale przecież to trening czyni prządkę :)




A teraz będzie łyżka dziegciu.
Czyli instrukcja.
Firma która produkuje dobrej jakości sprzęt, znana na cały świat, w charakterze instrukcji montażu i obsługi dołącza do niego o, to:  http://kromski.com/PDF/instrukcja-sonata.pdf 
I tylko to.
Przyzwyczajona do instrukcji dołączanych do mebli, które pokazują jak krowie na rowie, co, gdzie i w jakiej kolejności montować, do instrukcji narzędzi, które szczegółowo opisują poszczególne elementy, zasadę działania i regulacji,  z niedowierzaniem patrzyłam na niewyraźne zdjęcia, które tak naprawdę niczego nie wyjaśniają. Gdyby nie to, że po kursie wiedziałam już co nieco, nie obeszło by się bez szperania w sieci i proszenia o pomoc doświadczonych prządek. 
Ja wiem, że sprzęt jest niszowy, że przypadkowe osoby raczej go nie kupują, że są grupy i fora, na których... 
ale mimo wszystko. 
Czy zredagowanie przyzwoitej broszury i napisanie choćby krótkiego tekstu w kilku językach jest aż tak trudnym zadaniem? 
Tyle tytułem marudzenia ;-)


A tymczasem na dokończenie czeka pewien bardzo utylitarny sweter i pewien bardzo terminowy album, na który zostało coraz mniej czasu.
A mnie ciągnie do kółka i doba ma tylko 24 godziny.


I tym optymistycznym akcentem ;-)
pozdrawiam
Ewa

*) Teraz już wiem, że single tak mają. A już na pewno przekręcone single.
**) Zardzewiała podkowa, gwoździe i łańcuchy stanowiły substytut bejcy żelazowej, pozwalającej uzyskać oliwkowy odcień. Po jakimś czasie zdobyłam słój siarczanu żelaza, który działał skuteczniej, ale nie dawał już tak wyrafinowanych odcieni.

niedziela, 9 października 2011

Warsztatowo

Dawno nic nie pokazywałam, ale to nie znaczy, że nic nie robię. Prace trwają, chociaż nie zawsze scrapowe i wręcz nie zawsze craftowe. Działania prowadzone są intensywnie, a jakże, tylko w "pewnej" odległości od stołu scrapowego, który zarasta... hmmm... nie tyle kurzem, co coraz wyższą stertą różnych rupieci i przydasi. Jeśli już muszę coś na nim zrobić (niekoniecznie scrapowego w dodatku), to odsuwam łokciem naprzykrzające się materiały i robię sobie 20 cm2 miejsca do pracy.

Kilka dni temu zostałam poproszona o zrobienie małej (max 1,5 cm średnicy) pieczątki z logo pewnego stowarzyszenia, która miała posłużyć do stemplowania bloczków na posiłki. Zajęło mi to mniej czasu, niż zrobienie miejsca na stole (metodą wyż/wym.), więc korzystając z okazji wycięłam dla siebie coś nieco większego, na co od dawna miałam ochotę, a wzór leżał przygotowany, nic, tylko odbić i ciąć:






















































"Maleństwo" ma wymiary 10x15 cm. Motyw ledwo zmieścił się na bloczku, a i tak musiałam "obciąć" kawałek ramki z tej pustej strony. Przy okazji mały konkurs: czy ktoś zgadnie, skąd odrysowałam motyw?
Mała podpowiedź dla ułatwienia: szukajcie wśród materiałów do scrapu :)
Dla autora pierwszej poprawnej odpowiedzi przygotowałam małą nagrodę: stempelek z sową, oczywiście wycięty przeze mnie.





















Nie mogę oczywiście nie wspomnieć o efektach Craftshow :)
Jak zwykle: spotkania, gadanie, zakupy, podziwianie prac, brak czasu na wszystko co wymieniłam. Do niektórych stoisk nawet nie podeszłam, w związku z czym wydałam mało, co uważam za ogromny sukces ;-). Obejrzałam wreszcie na żywo fantastyczne skrapy Latarni Morskiej i  nieprawdopodobnie pomysłowe wytwory Mrouh.
Od Mrouh dostałam cudowną magnesikową zakładeczkę, o tę:

















Największym wydarzeniem były oczywiście warsztaty Finn - "Imagine".

Nie miewam na co dzień oporów przed śmieceniem i paćkaniem, ale to, co odbywało się na warsztatach, było wręcz nieprawdopodobne, zważywszy tempo powstawania prac.
Duży szacun dla Finn za sposób prowadzenia zajęć!
Nigdy wcześniej nie udało mi się zrobić jakiejkolwiek pracy (no, może pomijając ATC), w 3 godziny bez przerw, przymierzania, kombinowania, zmieniania po kilkanaście razy koncepcji i kompozycji, rzucania i wracania. Może nie jest ona zupełnie "moja" (a nawet powiem, że jest w niej bardzo dużo Finn, a mało Nordstjerny), może nie jest dobra kompozycyjnie (a nawet wiem, że nie jest), ale zabawę miałam przednią i na pewno mnóstwo rzeczy wykorzystam w przyszłości.




































I na koniec chciałam wszystkich opiekunów (nie właścicieli, bo tego określenia organicznie nie znoszę) kotów, fretek i psów zaprosić na nowe forum poświęcone zdrowemu żywieniu naszych futrzastych podopiecznych.
Zajrzyjcie, poczytajcie - wiedzy, którą tam znajdziecie, nie znajdziecie w reklamie TV ani nie usłyszycie w gabinecie u weta.
Zapraszam do BARFnego Świata  :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...