Rękodzieło z innej beczki (czy raczej beczek, bo tych 'beczek' jest kilka, jak to u mnie zazwyczaj), niszczące ręce*, płuca i licho wie, co jeszcze, absorbuje mnie ostatnio bardziej, niż czysta i komfortowa zabawa z papierem. W dodatku efekty średnio do pokazania na blogu, bo nie ma nic odkrywczego w kolejnym koszyku przemalowanym na biało czy szafce odszorowanej ze stuletniego kurzu.
Ale konieczność zaakceptowania zmiany daty w kalendarzu zaowocowała... kalendarzem. I powrotem do papierów - niejako z konieczności, jak zwykle, spowodowanej brakiem. Tym razem brakiem sensownej bazy kalendarzowej, bo nie udało mi się nigdzie trafić na taką z miejscem do zrobienia choćby maleńkich notatek.
Zrobiłam więc kalendarz sama, od podstaw, rysując kratki na kartonie wizytówkowym, stemplując nazwy miesięcy, dni tygodnia i poszczególne daty. Da się :)
Ozdobiony bardzo ascetycznie - przy użyciu wyłącznie dwóch kolorów tuszu i samych stempli, w dodatku mojej roboty. Z wyjątkiem datownika i małego alfabetu, którego użyłam do dni tygodnia, wszystkie pozostałe stemple wycięte przeze mnie.
Całość zbindowana (ręcznie, za pomocą dziurkacza rewolwerowego i rąk własnych do zaginania sprężyny) i opatrzona tłem z tektury falistej. Jedyna 'ozdoba' to ptasiorkowa zawieszka na sznureczku przeplecionym przez zardzewiałe oczko :)
Digiśnieżynki na fotkach - wyrób własny :)
I oczywiście dziękuję serdecznie za wszystkie życzenia świąteczne i noworoczne!Pozdrawiam :)
* tak, pracuję w rękawiczkach. Od których najwyraźniej też mam uczulenie, he he.