Obiecywałam ten hurt, obiecywałam - no i w zasadzie (prawie) jest.
Dzisiaj minimum twórczości literackiej, bo zdjęć będzie bardzo dużo.
Cieńsze, z klasycznej nitki skarpetkowej, 400-420 m/100 g. Wszystkie do bólu pragmatyczne, proste, gładkie, bez strukturalnych ściegów, dziergane tą samą metodą od palców ("Mgliste" wg IK). Mają mieścić się w butach. I tyle. Robotę robi kolor.
Taki stosik mi oto urósł, a to jeszcze nie wszystko ;-)
Idąc od góry:
Najnowsze "cieniasy", z turkusowego Austermanna z biferno.pl. Bardzo fajna włóczka, przyjemna w robocie, ciepła w noszeniu. Jeszcze do niej wrócę.
Zamierzałam kupić inne, ale jak zobaczyłam na wieszaku tego tygrysa, to przepadłam :)
Blokery od Ani to w ostatnim czasie hicior w dziewiarskim światku - cieszą się zasłużoną popularnością. U mnie nie służą do suszenia skarpet, zaprzęgam je tylko do pracy twórczej. Rozwiązują większość aranżacyjnych problemów ;-)
Blokery blokerami, ale te galopujące reniferki też robią robotę. A to tylko "skutki uboczne".
Szkoda, że do Młyna mam 100 km, bo bym częściej zbierała śmieci spod lasera ;-)
Kilka osób pytało mnie ostatnio, jak zamykam oczka w ściągaczu, że jest elastyczny i nierozwleczony. Trafiłam kiedyś na youtube na metodę "Grandma`s stretchy bind off". Sprawdza mi się znacznie lepiej od włoskiego zakończenia, które, choć piękne, w skarpetkach było jednak zbyt ścisłe.
Pani ma też instrukcję dla podwójnego ściągacza innym filmie.
A tak wygląda samo zakończenie:
Skarpetki drugie od góry to też włóczka z biferno, Fortissima Schoeller+Stahl, z wyczerpanej już serii kolorów "Fruits". Zakochałam się w tej nitce, ciepła i puszysta, w dzierganiu sama przyjemność. Chcę więcej :)
I już ostatnie na dzisiaj, "Kobalt" to moja farbowanka na Trekkingu Zitrona. Tu muszę wyznać, że nie zachwyca mnie ta nitka. Mam z niej już dwie wcześniejsze pary skarpetek, owszem - są bardzo trwałe i odporne, ale to ich chyba jedyna zaleta. W robocie sznurek, a w noszeniu zimne. Robiłam je bez większego przekonania, bardziej z ciekawości, jak wyjdzie kolor w robótce. I raczej do tej włóczki wracać nie będę, sprawdza się dobrze w roli pięty i niedużych akcentów koloru, ale do tego wystarczą te resztki, które mi zostały.
Już w połowie stopy żałowałam, że nie zdobyłam się na jakiś ażur albo warkocz. Przynajmniej nie byłoby nudno, a skarpetki będą i tak do noszenia podwójnie z innymi, ciepłymi, do luźnych butów, nomen omen, trekkingowych. Albo po domu.
Najniższy poziom w stosiku pokażę w osobnym wpisie, żeby nie zamęczyć Was i siebie. Bo na dziś wystarczy. Przepychanki z nowym bloggerem są jednak dość wyczerpujące ;-)
Pozdrawiam Was serdecznie
A maniaczki skarpetkowe i początkujące adeptki pozdrawiam podwójnie :)