Wyrób Krakowskich Zakładów Meblarskich, rzucony do sklepu w ramach nadwyżki eksportowej.
Nazwa handlowa - "Komoda RAVI" ; polska norma nie obowiązuje (tak głosi pieczątka na obdartej metce, zachowanej pod blatem). Nazwy koncernu, dla którego powstała, nie będę podawać, poradzą sobie bez mojej reklamy :]
Kiedyś szczyt marzeń wnętrzarskich, ożywczy powiew tego niedostępnego, "piękniejszego świata" ;-) Katalogi firmy, przywożone stamtąd (tak, tak, jeden nawet wyłowiłam z pewnego francuskiego rowu i pieczołowicie suszyłam na poboczu, jednocześnie łapiąc stopa), stawiało się na honorowym miejscu na półce, a goście pożądliwie wertowali. Doooobrze, że mamy to już za sobą :)))
Oryginalny wygląd rzeczonego mebelka takoż :)
Stała na poddaszu zmasakrowana przez koty i lata użytkowania.
Brzydka i opatrzona, w dodatku nieznośnie sosnowa. Ale wygody do tej pory nie można jej odmówić.
Więc przerobiłam ją nieco i przemalowałam. Wymagało to trochę zabawy - szuflady miały wklęsłe wycięcia w roli uchwytów, należało je załatać i zaszpachlować, żeby dało się przykręcić uchwyty takie, jakie chciałam.
Nadanie nowego wyglądu komodzie bardzo ułatwiał fakt, że w czasach świetności zamieniłam się na szuflady z inną szczęśliwą posiadaczką takiegoż mebla - zamiast dwóch płytkich dostałam jedną głęboką (oryginalnie po jednej stronie były trzy duże, a po drugiej sześć małych).
W dwóch górnych szufladkach wykorzystałam porcelanowe uchwyty, dawno temu kupione na starociach. Pozostałych sześć dokupiłam w markecie budowlanym (niestety, były tylko komplety po 6 szt. - stąd pomysł takiej improwizacji). Prawdopodobnie lepiej wyglądałyby cztery ceramiczne przy małych szufladkach - jak kiedyś uda mi się na takie trafić, to może wymienię. Nowe porcelanowe gałki nie wyglądały tu dobrze.
Na razie więc jest jak jest. I tak mi się podoba :)
Nowe uchwyty po przykręceniu okazały się zbyt "śliczne", więc niechlujnie zapaćkałam je białą farbą. Być może w następnej kolejności zamaluję je jeszcze kilkoma odcieniami off-white i obdrapię, żeby wyglądały na mocno używane. Na razie trochę straciły na nowości i o to chodzi.
Komoda czeka jeszcze na nóżki - oryginalny cokół już dawno temu wywaliłam, zastępując go, dla wygody, kółkami. Teraz wygląda, jak by wisiała w powietrzu. Stąd mój pomysł, żeby dorobić krótkie "nibynóżki" - maskujące kółka, a niedotykające podłogi.
A na koniec stan pierwotny.
:D
I w zasadzie ten post to kolejna zajawka tego, co powstaje w miejscu mojej rupieciarni, zwanej szumnie "pracownią".
Kiedyś będzie tu ładnie.
O ile mi się wcześniej nie znudzi ;-)
Pozdrawiam :)
rewelacyjna przemiana :) Już sobie powoli wyobrażam wygląd Twojej pracowni :) to będzie (w sumie już jest) bardzo klimatyczne miejsce :)
OdpowiedzUsuńo jasny gwint, to się napracowałaś..~!! Ale efekt niesamowity! Cudna jest!
OdpowiedzUsuńsuper metamorfoza.
OdpowiedzUsuńteraz wyglada magicznie
Komoda wygląda super, a i kot widać zadowolony, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle obłędna!!!
OdpowiedzUsuńNiesamowita metamorfoza:) Mnie się podobają gałki z różnej bajki, jest tak oryginalnie:)
OdpowiedzUsuńNo i zapomniałam napisać, że kot doskonale wkomponowany. Ma blisko do okna, więc pewnie zadowolony:)
OdpowiedzUsuńmatko jedyna! ależ to było paskudztwo! tak, dobrze, że to już za nami... :) pięknie się zapowiada Twoja pracownia.
OdpowiedzUsuńWygląda przecudnie!!! Okrutnie zazdroszczę Ci nie tylko niesamowitych umiejętności, ale też dokładności i samozaparcia :)) Ja to mam słomiany zapał, pewnie wymiękłabym przy pierwszej szufladce :))
OdpowiedzUsuńPodziwiam cudowność!