Prawie ekstremalnie ;-)
Prawie, bo nie zaczęłam od brudnego runa.
Czysta czesanka z maszyny jest dla mięczaków (no dobra, runo to plany na kiedyś-kiedyś, w życiu równoległym) ;-)
Ale jak się ją własnoręcznie ufarbuje, to może już tak całkiem słabo nie jest? ;-)
Czesanka z runa rasy cheviot w wersji superwash została już dawno nabyta z myślą o męskich skarpetach 'do zadań specjalnych'. Miały być odporne i nadawać się do prania w pralce. Ale z kolorami trochę poszalałam, wylewając na pasma wszystkie niebieskie i granatowe pozostałości z poprzednich farbowań, doprawiając innymi resztkami, na zasadzie - 'co wyjdzie, to wyjdzie, w nitce i tak będzie ciemniejsze i bardziej bure'.
W sumie ufarbowałam tego całe 200 g, co wydawało mi się ilością wystarczającą na dwie pary skarpet. Wydawało ;-)
Single przędłam prosto z taśmy, bez specjalnych zabiegów. Rozdzieliłam tylko pasma wzdłuż na trzy części i zachowałam jeden kierunek - od tego samego końca. Oczywiście nie wyszło jednakowo, bo pasma były zabarwione niejednolicie również w poprzek, ale nie zależało mi na precyzyjnych paskach, bardziej na tym, żeby w nitce "coś się działo" ;-)
Przyznam, że efekt w singlu trochę mnie zaskoczył, tym razem wyszło jaśniej, niż zakładałam. Ale klasyczna trójnitka wymieszała i zgasiła kolory. Na zdjęciach wyglądają na znacznie jaśniejsze, ale taka to już specyfika jesiennego światła.
Nie pamiętam dokładnie, ile metrów było po potrojeniu (zazwyczaj opisuję swoje uprzędy, ale tym razem metka gdzieś mi się zapodziała), ale było to ok. 250 m/100 g.
A to już gotowy udzierg, na zdjęciach wygląda na jaśniejszy i bardziej niebieski, mimo prób z różnymi ustawieniami aparatu. Jesienne światło jest bardzo asertywne ;-)
Wzór na skarpety nieustająco ten sam: 'Mgliste skarpetki' wg Intensywnie Kreatywnej. Wszystkie moje skarpetki powstają wg tej instrukcji i mimo "domowego" (czyli dość luźnego) ściągacza idealnie trzymają się na stopie.
Na skarpety zużyłam 170 g, reszta posłuży na palce i pięty do kolejnych, które pewnie powstaną za czas jakiś. I na pewno następne nitki na męskie skarpety będę się starała prząść grubsze, ale w końcu to moja pierwsza skarpetkówka, więc doświadczenia dopiero nabieram.
W międzyczasie powstała jeszcze jedna nitka, tym razem z rasy eider, ale po tych skarpetkach wiem, że ilość będzie zbyt mała, żeby się zabierać za dzierganie i będę musiała jeszcze coś dokręcić.
A w międzyczasie z drutów zeszły kolejne dwie pary z nitki fabrycznej, a następne w planach. Bliskosiężnych ;-)
Pozdrawiam Was ciepło, w przenośni i dosłownie ;-)
Podziwiam, podziwiam, podziwiam, dla mnie to poziom nieosiągalny, więc jeszcze intensywniej podziwiam :-)
OdpowiedzUsuńE tam, zaraz nieosiągalny, bierz i kręć! Jedyna różnica, to w Twoim wypadku konieczność przewijania ze szpulki na motki, ja mam łatwiej, bo mam kilka szpulek. Ale dziękuję za dobre słowo :)
UsuńAbsolutnie przepiekne! Tym bardziej podziwiam,że ja nie mam cierpliwości do dziergania skarpet.
OdpowiedzUsuńA wiesz, że mnie się jeszcze niedawno wydawało, że do skarpetek to ja na pewno nie wrócę, swetry owszem, ale po co skarpetki?! A jak mnie wciągnęło, to nie mogę przestać ;-)
UsuńMiałam to samo wrażenie co Iwona - po co skarpetki, ale po pierwszej parze poszło!
OdpowiedzUsuńNa razie (?) z 1 włóczki, chociaż wielokolorowe. Ja z kolei korzystam z opisy Asji, ale muszę sprawdzić "mgliste", skoro ty korzystasz. Pozdrawiam.
Nie próbowałam metody Asji, bo w międzyczasie poznałam tę, ale podejrzewam, że leżą równie dobrze. Kiedyś pewnie spróbuję. Moje skarpetki łączone z dwóch włóczek są po prostu sposobem na zalegające resztki, których nie lubię. I dlatego powstają kolejne skarpeteczki, bo zawsze coś zalega :)
UsuńNo i znowu jestem pod wrażeniem Twojego komponowania kolorów... Wyszło extra. Normalnie mam ochotę zrobić skarpety ;) Ciągle myślę o Twojej Drutozlotowej chuście...
OdpowiedzUsuńDziękuję - ale te kolory jakoś tak same 'się zrobiły'. Mój udział ograniczył się do odstawienia na bok tych barwników, które wybitnie mi nie pasowały. Zużyłam je w innym projekcie. A potem to już tylko klasyczna trójnitka, którą jakoś tak w przędzeniu polubiłam najbardziej. Chusta też była z trójnitki zresztą ;-)
UsuńSuper wełenka , kolory i skarpeciochy. U mnie ta mieszanka na biało pózniej farbowanie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPodziwiam Cię za przędzenie jednokolorowej nici - mnie to zazwyczaj nudzi i dlatego wolę farbować czesankę. Chociaż jak potem biorę na kółko taką niezmęczoną wełenkę, najlepiej jeszcze z lanoliną, to się zachwycam, jak pięknie i gładko płynie w porównaniu z farbowanką. Ale coś za coś, niestety :)