Dokładnie rok minął od czasu zrobienia tej chusty. Sesja była też jakoś tak rok temu, ale zupełnie nie mogłam się zebrać do obróbki zdjęć i zredagowania wpisu.
Angular Marzeny Kołaczek to była pierwsza chusta, która poruszyła moją wyobraźnię. Wcześniej chusty dla mnie nie istniały, no bo przecież co się z taką chustą robi? Jak jest zimno, zakłada się sweter, a szyję okręca szalikiem (tak, zrobilam dwa).
Ale ta geometria to było wyzwanie. Postanowiłam podejść nieco inaczej do kolorystyki i zbudować iluzję bryły za pomocą cienia, nie jasności, jak w wersji projektantki. A to wymagało własnoręcznego farbowania. Częściowo opisane jest tu.
Częściowo, bo koncepcja zmieniała się jeszcze kilka razy i w efekcie ostatni trójkąt zmienił zupełnie odcień, a w zasobach włoczkowych leży piękna nasycona zieleń, która jednak okazała się za ciemna.
Samo dzierganie również obfitowało w stresujące przygody. Jako, że nienawidzę zostających resztek, ufarbowałam poszczególne odcienie wg podanego przez Marzenę zużycia, zakładając bezpieczny (jak mi się wydawało) margines. I wszystko byłoby super, tyle, że producent włóczki liczy metraż bardzo specyficznie - na nitce maksymalnie naciągniętej. Różnica na metrze to aż 10 cm. I każdy trójkąt to był stres - wystarczy, czy będę miała dodatkową szkołę farbowania wg wzorca kolorystycznego ;-)
Na szczęście prawie(!) wystarczyło - zabrakło na samą końcówkę ostatniego trójkąta, ale zrobiona z innego odcienia nie rzuca się w oczy. Uff...
O użyteczności dzierganych chust w środku lata mogłam się niebawem przekonać - idealnie chronią przez mrożącą klimą, są super okryciem w chłodne wieczory, a w podróży zawsze mogą posłużyć za poduszkę.
Chociaż do kształtu tej konkretnej chusty długo nie mogłam się przekonać i dopiero zimą tak naprawdę doceniłam jej użyteczność, kiedy mogłam się nią owinąć kilkakrotnie.
Ale bakcyl chuściany zakiełkował i w tej chwili w mojej szafie wisi już czwarta. A kolejne w planach :)
I jeszcze kilka zdań na temat samej włóczki, bo chyba w końcu jej nie przedstawiłam. To VIP firmy Lana Gatto, 80% merynosa, 20% kaszmiru. Bardzo przyjemna w dotyku i nadspodziewanie odporna. Może farbowanie tak ją zahartowało, bo mimo bardzo intensywnej eksploatacji nie zmechaciła się nic a nic, a wielokrotnego prania jakby nie zauważyła ;-)
*) Z wyjątkiem spamerów, których, zgodnie z zapowiedzią, wyrzucam bezlitośnie. Swoją drogą, komu się chce wrzucać spamy na taki zapomniany, niszowy blog? ;-)
cudna wyszła, i kolory rewelacyjnie farbowane,no cud,miód,orzeszki :)
OdpowiedzUsuńcieszę się,że w końcu trochę odkurzyłaś bloga,bo szkoda by było,
lubię tu zaglądać :)
Dziękuję, cieszę się że się podoba :)
UsuńNie zamierzałam i nie zamierzam kończyć z blogowaniem, po prostu ostatnio dzieje się tyle rękodzielniczych i pozarękdzielniczych rzeczy, że brakuje zwyczajnie czasu na zdjęcia i wpisy. Tylko tyle na szczęście :)
Twoja wersja tej chusty zdecydowanie podoba mi się najbardziej 😍 kolory przepiękne!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję - a kolory 'moje', nie mogły być inne przy pierwszej chuście :)
UsuńPięknie wymyśliłaś z tymi kolorami! Są bardzo Twoje i świetnie wspierają iluzję cienia.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
UsuńZ perspektywy roku jeszcze bardziej myślę, że pomysł był karkołomny, odciąć się od recepty gwarantującej sukces i pójść własną drogą. Ale się udało ;-)
Chusta przepiekna, cudowna kolorystyka, piekna wloczka i rewelacyjne wykonanie:) POzdrawiam:)
OdpowiedzUsuńNiesamowita chusta! Przepiękna kolorystycznie, idealnie wycieniowana. No i oczywiście świetnie do siebie pasujecie. Chusta Marzeny jest tak nietypowa, że aż chce się robić. I daje mnóstwo kolorystycznych możliwości. Wychodzi na to, że przekonałaś się do wszelkiego rodzaju chust, szali. I dobrze. Świetnie ci wyszła, a ciekawa jestem pozostałych trzech z szafy:)))
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNieustająco pozostaje moją ulubioną, chociaż teraz, na lato, ustąpiła miejsca nowym, mniejszym. Dwie z nich już są na blogu, w poprzednich dwóch postach (zapraszam, jeśli jeszcze nie zajrzałaś). Trzecia (Olilia) jeszcze czeka na sesję i mam nadzieję, niedługo się pojawi.
Od chust i apaszek jestem uzależniona, a dziergane pokochałam ostatnio bez reszty. Są zresztą świetnym dziergadłem podróżnym, zajmują mało miejsca w bagażu i nie wymagają mierzenia :)
Zupełnie nie rozumie, czemu ta chusta jest tak niesamowita i inna od wszystkich, ale ja nie mam daru artystycznego. Jednak opisane przez Ciebie perypetie farbowania i emocje tymi działaniami wywołane pozwalają się wczuć w niezwykłość projektu :-) Podoba mi się to, że dla Ciebie całość dzieła stała się wielkim wydarzeniem :-) Nie umiem się tak wczuć w swoje dzierganie......
OdpowiedzUsuńWiesz, dla mnie była przede wszystkim wyzwaniem kolorystycznym. Czy potrafię swoje wyobrażenia przenieść na ten konkretny projekt, nie podpierając się programem graficznym. A że przy tym jest naprawdę fajną ciepłą chustą, którą można się okutać, to już zupełnie zaspokaja użytkowe wymagania. Będzie jeszcze występowała na blogu właśnie w takiej stricte utylitarnej wersji, przy okazji sesji czapkowej (jak się zmobilizuję do obróbki zdjęć) :)
UsuńPodziwiam! I farbowanie i wykonanie, efekt trójwymiarowości jednocześnie subtelny i wyrazisty!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuńpiękna jest, piękne kolory.
OdpowiedzUsuńPiękne wykonanie, a farbowanki extra klasa. Ale przecież ty to wiesz!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńChyba powinnam znowu coś ufarbować, bo zaczynam wątpić, czy jeszcze potrafię - rzadko ostatnio farbuję a więcej dziergam ;-)