piątek, 30 maja 2014

Bajka o Łóżeczku. W odcinkach.

Za górami, za lasami, za siedmioma jeziorami...
No dobra, z tymi górami to przesadziłam. Co najwyżej jakaś morena ;-)

Właściwie to nie wiem, jak zacząć ten wpis.
Bo rzecz, która absorbowała mój czas w ostatnich tygodniach należy do tych dość nietypowych, mimo, że trochę meblowych renowacji mam już na swoim koncie.
Nieczęsto zdarza się, zwłaszcza w naszym kraju, by ojciec miał okazję usypiać swego syna w łóżeczku, w którym sam spał jako niemowlę.
Sami rozumiecie - jak mogłam się nie podjąć? Mimo, że stan wyjściowy był naprawdę ogromnym wyzwaniem.

Początki mebelka są  mgliste i nieznane. Dość zamierzchłe w każdym razie.
Zacytuję:
"(...) Mamy łóżeczko.
Jeszcze po B. .
I jakichś przodkach. (...)".

Łóżeczko w lutym tego roku wyglądało tak:


A na zbliżeniach było jeszcze ciekawiej:



Zdjęcia (autorstwa właścicieli łóżeczka) przyjechały do nas na pendrivie razem z mebelkiem i chyba nie oddają jego stanu do końca. Kilkudziesięcioletnich obłażących farb, kurzu, pajęczyn i spróchniałych listew niegdyś podtrzymujących dno, z poutykanymi gdzieniegdzie plewami.

Pierwotne plany (najpierw opalarka, resztki się zeszlifuje, a malowanie to już sama przyjemność) spaliły na panewce. "Proste cztery dechy" okazały się czterema dechami zaopatrzonymi w 22 szczebelki. Z niezliczoną ilością cieniutkich roweczków. Nie było rady - poszły w ruch zajzajery:




Nienawidzę tej metody.
Wbrew radosnym zapewnieniom producentów, że żel zdejmuje za jednym razem do 14 warstw lakierów, proces jest żmudny, mozolny i wymaga wielokrotnego powtarzania. A przy tym śmierdzi i truje. Ale mój ulubiony środek w proszku (nb. od lat niedostępny na polskim rynku, ciekawe dlaczego?), nawet nie ruszył fragmentu, gdzie nałożyłam go na próbę. Ki czort to malował i czym?!



Na zdjęciu w użyciu cyklina, zakupiona niegdyś jako wyposażenie opalarki. Została specjalnie przystosowana przez T. - każdy z rogów trójkąta zyskał inny profil, odpowiedni do kształtu rowków, które miały różne rozmiary. Ale to tylko jedno z narzędzi. Na zmianę z nim pracowały szczotki metalowe i wełna stalowa w dwóch gradacjach.


I kolejny etap: rozbiórka na części, szlifowanie i mycie.
I znów: wełna stalowa, gąbki ścierne, papier, pilniki, szczotki: mosiężna i ryżowa. Przydała się nawet historyczna szewska raszpla i szydło po dziadku T.



Gotowe.
Teraz klejenie, szpachlowanie, znów szlifowanie i wreszcie można się będzie wyżyć twórczo :)




Ale o tym już w następnym odcinku.

Pozdrawiam
:)




13 komentarzy:

  1. nooo, jestem pełna uznania i czekam na kolejny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze podziwiam i bardzo jestem ciekawa efektu końcowego :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Eh, no przerwałeś w najfajniejszym momencie! ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Nooooooo, się dzieje:)) A ja bym chciała tak sobie siedzieć w kąciku tam u Ciebie i oglądać jak to wszystko robisz;) Musi być ciekawie;) Pozdrawiam, a dalszej części już doczekać się nie mogę:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzielna jesteś....Kupę roboty...ciekawa jestem efektu końcowego:)

    OdpowiedzUsuń
  7. He, he też się tak kiedyś bawiłam :) to były czasy ;) u mnie na szczęście dało się pociągnąć szlifierką ale i tak bawiłam się z moim kredensem przez rok. Ale jaka radość na koniec! Pewnie wyjdzie Ci z tego takie cudo jak z walizką. Czekam niecierpliwie. ...powinnaś pisać kryminały, bo tak atmosferę podgrzewasz ;)
    Izuś wież mi, że posiedzieć u Ewy można by tylko w masce gazowej :D

    OdpowiedzUsuń
  8. o kurcze!nie mogę doczekać się co będzie dalej...
    wypatruje finału

    OdpowiedzUsuń
  9. Aj ja rowniez czekam :)
    Milego dnia :)
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  10. Ewuś nie trzymaj nas dłużej w napięciu, pewnie już się dziecko urodziło :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Moje dzieci spały w łóżeczku po dziadku - pięknym wiklinowym... niestety już chyba jako ostatnie - jednak się ciut zdezelowało :) Pokaż, Ewo, efekty, bo narobiłaś smaku :)

    OdpowiedzUsuń