czwartek, 19 kwietnia 2012

Moje drugie piętro

 .
"Kiedy odkryjesz, czego najbardziej się boisz..."


Zaczęło się od bloga drugiej szesnaście.
Znalazłam tam mianowicie wzmiankę o tym projekcie wyzwaniowym.
No i rozpanoszyło się w mojej głowie.

Natychmiast zaczęłam się zastanawiać, czego to ja w papierowej twórczości właściwie się boję? Gdzie są moja granice? Złota farba? Nieeee, używałam jej jeszcze w czasach, kiedy jedyną farbą metaliczną dostępną dla zwykłych śmiertelników (czyli mnie) był złotol i srebrzanka, taka do kaloryferów.
Tak - to były takie czasy, kiedy na artystyczne farby akrylowe można było sobie co najwyżej popatrzeć przez ladę. Ciekawe, kto jeszcze pamięta, że te wszystkie artystyczne cuda, które dziś można kupić nawet w dyskoncie, kiedyś były dostępne tylko za okazaniem legitymacji artysty plastyka? Której to oczywiście nie posiadałam, więc dla mnie pozostawał złotol, srebrzanka i lakierowane plakatówki.

Lałam więc już wtedy ten złotol bez opamiętania. Nieco później (już wtedy "było dostępne") - paćkałam akrylówką i naklejałam płatki szlagmetalu. Nie, "złotko" to dla mnie żaden wyczyn. Tak samo, jak wszelkie chlapania, szargania, psikania i maźgania. Dla mnie wyzwaniem może być coś przeciwnego - zrobić pracę czystą i elegancką.

Co mi zatem zostało?
Ano, to.
(A w dodatku "to" w międzyczasie pięknie wpisało się w drugie wyzwanie tego projektu :)  )

A więc - tadam! - moje drugie piętro:






















Teraz będzie przydługie wyjaśnienie.
Kontekst pokazanej tutaj pracy sięga moich czasów studenckich.

Na skompleksiałym po kokardkę kieruneczku, na którym zachciało mi się zdobywać wiedzę, pewnego dnia pojawiło się zjawisko z całkiem innej bajki. Zajęcia z prawdziwym, żywym artystą, wykładowcą prawdziwej, najprawdziwszej ASP. Zajęcia, które wspominam do tej pory jako inne niż wszystkie, otwierające szersze horyzonty.
Były dyskusje o historii sztuki  i o estetyce życia codziennego. O plastyce dziecięcej, o naszym własnym wkładzie w kreowanie otoczenia, o dziełach Caravaggia i o brudnych szyldach. Jedna z rozmów dotyczyła kolorowanek dla dzieci, takich banalnych książeczek, gdzie delikwent miał za zadanie wypełnić kolorami czarno-biały rysunek, odwzorowując kolory z identycznego, kolorowego rysunku ze strony obok.
Zostało.
Od tamtej pory przez całe życie miałam z tyłu głowy, że kolorowanie "gotowca" to coś strasznego, czynność tępa, mechaniczna, wręcz kastrująca - niszcząca świeże, twórcze spojrzenie, tę naturalną potrzebę bycia artystą, jaką każde dziecko najpierw ma, a potem bezpowrotnie zatraca.
A dorosły? ;-)




















Stempelki do kolorowania pojawiły się w moim warsztacie już dobry rok temu, ale nie odważyłam się ich użyć. Aż do teraz.
I - jako skok na głęboką wodę - wybrałam kwintesencję stempelkowatości_do_kolorowania:
Tildę. W różu. Megasłodką.
Wierzcie lub nie, fajnie się ją robiło (choć długo - pewnie przez ten czas zrobiłabym co najmniej trzy layouty).



















I co? Jakoś nie czuję się przez to doświadczenie mniej twórcza. A wręcz przeciwnie - nawet trochę bardziej wyzwolona?  ;-)  :]
Wątpiących, którzy nie wierzyli, że tak też potrafię, informuję, że mała dziewczynka we mnie miewa się dobrze ;-)

Ech, ale się wywnętrzyłam!*  ;-)
A karteczka powstała oczywiście na papierach Galerii RAE, jako moja praca w ramach DT.


Pozdrawiam :)
* O wywnętrzaniu było tu .

11 komentarzy:

  1. o kurcze :D brawo!
    dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow!
    Jak bloger pokazał mi w okienku obserwowania przy Twoim blogu słodką Tilde, to az dwa razy patrzylam, czy na pewno dobrze klikam.
    a jednak.. tilda-kolorowanka:) bardzo fajnie pokolorowana.
    Kartka urocza!

    ps: na zajęciach też mieliśmy o kolorowankach:D

    OdpowiedzUsuń
  3. kolorowanka jak najbardziej udana :)) dobra tonacja! złotol to kultowy preparat, swego czasu dodawałam go nawet do zupy ;)) znajomi mówili, że u mnie jest jak w kościele od tych złoceń :)) i chyba mi to zostało...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nic tylko mi się ryjek śmieje :D A więc witaj Mała Dziewczynko i obyśmy częściej widywali twoje oblicze (dziecięce)

    OdpowiedzUsuń
  5. to się nazywa wyjść poza schemat!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. No to mnie tą karteczką zaskoczyłaś:) Jest cudna, słodka, pięknie skomponowana, sam urok:) Wiem,że jesteś w stanie jeszcze niejedną zaskakującą pracę stworzyć;) Tak to już jest z Twórczymi Duszami:) Czekam zatem na kolejne zaskoczenia:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, zaskakująca praca :)) Ale równie piękna i ślicznie skomponowana, jak pozostałe Twoje wytworki!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem pod wrazeniem! I nic wiecej nie napiszę, bo mnie zatkało.

    P.S. napiszę! Bo mi sie przypomniało:-) zakwasowi Twemu polecam się na ewentualne przyszłe okazje, tymczasowo ukradliśmy Teściówce i już działa:-) Dziękuję za ofertę jakże cenną:-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zemdlałam normalnie:))))))) Parę razy przewinęłam obrazek z Tildą i nie zorientowałam się, że to na twoim blogu! Ale to chyba dziwne nie jest, bo ostatnia osoba, którą mogłam skojarzyć z nią to TY!
    Powiem ci tylko tyle, że takie kolorowanie jak twoje zdecydowanie jest twórcze, a tak cudnej Tildy nie widziałam dotąd nigdy:*

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj rzeczywiście nie po Twojemu ta Tilda, ale widać nie ma rzeczy niemożliwych :D Kolorowanie na medal!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja pamiętam czasy, kiedy przydział wyposażenia do pierwszej klasy otrzymywało się na podstawie kwitka - inaczej nic się nie dało kupić... Przyznam szczerze, że cokolwiek by nie mówić o obecnym świecie, to jednak błogosławię fakt, że nie ma u nas już tego strasznego reżimu, który był kiedyś...

    OdpowiedzUsuń