niedziela, 31 marca 2019

Magnolia nieco przerośnięta ;-)

Sweter z ozdobnym borderem u dołu chodził za mną od dłuższego czasu.
Nie jestem fanką ozdobności i barokowych ażurów, jakoś tak najlepiej mi się noszą zwykłe zwyklaki. Ale ten wzór (klik), zapisany kiedyś w 'Ulubionych' na Raverly, nie pozwalał o sobie zapomnieć.




Włóczki czekały od dawna w koszu z zapasami. Podstawą był szaroniebieski Lace Dropsa (alpaka z jedwabiem), kupiony kiedyś specjalnie w celu połączenia z moherem (Ola, jeśli to czytasz, to dziękuję za inspirację!) trzeba było tylko pokolorować popielaty silkmohair kupiony specjalnie z myślą o farbowaniu i dołączyć trzecią cieniznę - tweedową mieszankę merynosa, jedwabiu, wiskozy i poliamidu o kosmicznej grubości 1500 m w 100g.


Jeśli sweter ma być noszony, a nie tylko zakładany od dzwonu, to dla mnie musi być luźny. Workowaty, elegancko zwany oversizowym. W takich czuję się po prostu najlepiej :)
Z próbek, wyliczeń i mierzenia ulubionych swetrów wyszło mi, że powinnam robić rozmiar L albo nawet XL. Asekuracyjnie wybrałam L, obawiając się z lekka, czy nie będzie opięty pod pachami (szczerze nie cierpię!). Dziergało się bezproblemowo, morze prawych oczek z dodawaniem co kilka rzędów.


I tak, dziergając z trzech oddzielnych motków, klnąc niekiedy cichutko na czepiający się wszystkiego szorstki tweed, dobrnęłam do miejsca rozdzielenia rękawów. I tu napotkałam Nieuniknione.

Nieuniknione (jak to zwykle ono) wylazło nagle z krzaków i jadowicie zasyczało mi prosto w ośrodek wątpliwości w mózgu: "Rób takie wielkie, rób! Założysz i sprujesz. A ja się będę z satysfakcją przyglądało, jak się męczysz z pruciem tego moheru po zblokowaniu. He he he...".
No i stało się.
Wątpliwości wykiełkowały, rozwinęły najpierw liścienie, a potem już całkiem dorodne liście właściwe i łodyżkę. Taką wiotką, wijącą się i kapiącą trującym sokiem przy próbie urwania u nasady ;-)

Odłożyłam. Poleży, może samo zmaleje.
Wszystkie UFOki naprawiają się same od leżenia w szafie ;-)

W międzyczasie napatoczył się test zielonego Ryżego, więc z ulgą mu się oddałam. I wtedy...
Wtedy przyszło wybawienie.
Wybawienie miało postać wpisu na blogu Makunki, z - ni mniej, ni więcej - tylko wielką, puszystą, luźną i obszerną Magnolią!   Taaaak, przecież taką właśnie chciałam!!!
Teraz poleciało już błyskawicznie. Z rozmiaru L przeszłam do ilości oczek korpusu jak w XL, dodając równomiernie tyle, aby wpasowały się dwa dodatkowe motywy wzoru. Skróciłam dolny ściągacz do absolutnego minimum i zrezygnowałam z plisy przy szyi, zastępując ją i-cordem.


I co, źle wygląda?!



Foty "wieszakowe" też muszą być ;-)



I border z bliska.
Motyw kojarzy mi się bardziej z pawim piórem, niż z kwiatem magnolii, no ale ja z Krakowa jestem. Może dlatego ;-)




Ale to nie wszystko.
Udziergały się w międzyczasie takie Zapchajdziury przeczekaniowe ;-)
Różową farbowankę już znacie. Swoje 5 minut miała w tych skarpetkach, a tu tylko resztka, na kolor. Szara - wiadomo, też resztkowa Alize, :)




A na koniec, dla wytrwałych, zmiana klimatu.
Żeby tak się całkiem nie zasklepić w dziewiarskiej niszy.
Tym razem w roli głównej takie małe, nieco industrialne kolczyki. Srebro trochę zmaltretowane, oksydowane i z dziewiarskim szyfrem ;-)




A sweterek już miał swoją premierę i chyba się polubimy.
Mam nadzieję ponosić go jeszcze tej wiosny, o ile nie przyjdą jakieś wściekłe upały.

Edit:
Nie wiem, jak to się stało, że nie podałam tu linku do projektu, ale już się poprawiam.
Magnolia autorstwa Camilli Vad, wzór jest płatny, dostępny na Raverly. W pakiecie dostajemy również przepis na wersję letnią z krótkim rękawem.

Pozdrawiam Was serdecznie :)

sobota, 9 marca 2019

Debiut-niedebiut

Czy Wy to widzicie?!

Zostałam testerką.
Tak, taką wariatką, co się porywa na wydzierganie sweterka w trzy tygodnie*.
Żadne tam slow-knitting, dylematy decyzyjne, odleżyny koszykowe, 128 próbek, tygodnie przekładania i odkładania.
Nie, żebym się tak od razu poddała, moje dziewiarskie jestestwo próbowało walczyć. A bo może coś ufarbuję, a spróbuję połączyć coś z zapasów, a to może jednak dokupię moherek i połączę z taką jedną zieloną nitką, co to leży i czeka...


Otóż dokupiłam, z zamiarem połączenia.
Piękny moherek od Agnieszki z 7oczek, tylko po to, żeby podjąć szybka decyzję: ROBIĘ PIÓRKOWY, przecież nie można tak pięknej zieleni 'zadusić' inną nitką !

Piórkowy.

No to teraz już wiecie, kto jest autorką wzoru.

Jak "piórkowy", to nie może być nikt inny, jak tylko Dorota - Knitolog w podróży (ostatnio głownie tutaj, a szkoda, bo wolałam bloga)
Niezwykle twórcza dziewiarka, która zaraziła ideą moherkowych sweterków pół polskiego internetu. A drugie pół się opiera, tak jak ja ;-), ale do czasu, bo piórkowe i tak wygrają.



Wzór Rice Field autorstwa Doroty Morawiak-Lichoty został właśnie opublikowany na Raverly, gdzie możecie go zakupić. To taki niby-oversajzik, dla tych, co lubią trochę luźniej, ale bez przesady. Lekko obniżona pacha, luźniejszy, okrągły karczek i duża możliwość modyfikacji korpusu wg własnych upodobań. W wersji podstawowej (zgodnie z wzorem) lekko taliowany, u mnie powstał wariant o linii A.


Dziergało się go błyskawicznie i bardzo przyjemnie. Wzór rozpisany bezproblemowo, prowadzi jak po sznurku. Co istotne dla wielu dziewiarek - jest wersja polska. I tu uwaga: Dorota przyjęła bardzo fajny, moim zdaniem, system: część opisowa jest w języku polskim, natomiast skróty konsekwentnie "międzynarodowe", standardowe, tak jak we wszystkich wzorach angielskich. Nie musimy się więc zastanawiać "co poeta miał na myśli" - jak skrót mówi jednoznacznie że "k2tog", to dwa prawe razem skierowane na prawo, a "ssk" - to na lewo. I nie ma wątpliwości. A jak ktoś nie wie, to wpisuje skrót w google (z dopiskiem 'continental') i już ma dziesiątki instrukcji i filmików, słowniczki dziewiarskie angielsko-polskie, wszystko gra i buczy ;-)



A wracając do samego sweterka: moja wersja jest leciutka, prześwitująca, z pojedynczej nitki.
Taka zwiewna, wiosenna chmurka do narzucenia na cienki top. A przy tym zaskakująco grzeje, jak na taką cieniznę. Zużyłam nieco ponad 700 m włóczki, niecałe 2 motki (motki Silk Mohair Lace są 50-gramowe, po 420 m w motku), w kolorze Rivendell.
Jak na nitkę ręcznie farbowaną przystało, potrafi zaskoczyć - tym razem niespodzianką były piękne wyraziste paseczki na plisie dekoltu i ciemniejsza smuga na plecach. Taki urok :)


I jeszcze obowiązkowe zdjęcia wieszakowe:





Teraz czekam na pełnię wiosny, żeby móc go nosić :)

A skąd ten "niedebiut" w tytule?
A stąd, że tak naprawdę to mój trzeci test, ale pierwszy opublikowany. Nawet nie mogę napisać, że miałam tremę ;-)

Pozdrawiam Was prawie wiosennie, z przebiśniegami, krokusami, wawrzynkiem, pierwiosnkami i seslerią Heufflera :)



[Zdjęcia autorstwa mojego męża]

*) Tak, wiem, że są dziewiarki, które taki drobiazg potrafią machnąć w tydzień albo i krócej. Ja nie potrafię i zupełnie nie mam potrzeby rywalizować w tempie dziergania.